MAŁE ZBRODNIE
MAŁŻEŃSKIE
E.E.Schmitt
"...Miłość
ci wszystko wybaczy, jak się po raz kolejny dowiadujemy w
swym pokręconym życiu. Tym razem w teatrze, oglądając
inscenizację „Małych zbrodni małżeńskich” Schmitta. Byłoby
lepiej, gdyby nie wybaczała zanadto, chciałoby się
powiedzieć. Niestety, ten staranny spektakl został
wypełniony zbyt dużą dawką dobroduszności. Rozgrywka
prowadzona przez małżeństwo, w oryginale pełna pasji i
czającego się w rogu niebezpieczeństwa, na scenie wygląda na
przekomarzanie się dwojga serdecznych przyjaciół. Lub raczej
- małżonków. W tym miejscu musiałem na chwilę przerwać
pisanie, czego się jednak nie da oddać w tekście i Państwo
będziecie sądzić, iż blefuję. By uwiarygodnić prawdziwość
swego zachowania, ciąg dalszy tekstu umieszczę na kolejnej
stronie.
Nie przerwałem pisania przypadkowo. Uzmysłowiłem sobie
bowiem nagle, iż aktorzy występujący w spektaklu są
prawdziwym małżeństwem. To mnie chwilowo zbiło z pantałyku.
Jeżeli małżeństwo Elwiry i Mateusza Iwaszczyszynów gra w ten
sposób małżeństwo Lisy i Gillesa, musi się w tym znajdować
prawda, którą pochopnie odrzuciłem. Byłoby tak, zaprawdę, iż
tak bardzo się myliłem? Znając siebie, uznaję to za
niemożliwe. Być może jest to kwestia stawianych na samym
początku wymagań, także tych związanych z tytułem. Gdyż
zbrodnie, o których spektakl opowiada, stają się małe w
całej swej dosłowności. Wydaje się nawet, iż są nieważne i
wszystkie co do jednej zasługują na wybaczenie. Nie wiem,
czy jest to do końca zgodne z tekstem Schmitta, ale z
pewnością spektakl na tym właśnie przekonaniu został oparty.
Cokolwiek wydarzyło się w przeszłości, nadaje się do
poprawki, jeśli każda ze stron zada sobie odrobinę trudu.
Ponieważ, no właśnie, miłość ci wszystko wybaczy. Jednak.
Mimo wszystko. To nieoczekiwanie pocieszenie dociera z
dramatu, który na scenie gloryfikuje wzajemną czułość i
przywiązanie, bagatelizując kłamstwa, rodzącą się latami
obojętność, próby dominacji i zwykłą podłość..."
eRKa, Festiwal Teatru FOTOgrafii w Olsztynie
marzec 2014
Bo wolność istnieje wtedy kiedy
się z niej korzysta.
Przeczytałam
Małe zbrodnie małżeńskie dwa razy. Za pierwszym razem
przyczyną była chęć zapoznania się z kolejnym dziełem
Schmitt’a. Za drugim razem chciałam odświeżyć lekturę w
ramach przygotowania do poniższego krótkiego wywiadu. Kiedy
czytam tę sztukę, przed oczami wyobraźni st...aje
mi małżeństwo, którego nie potrafię odnaleźć w realnym
świecie. Mają w sobie coś wyrafinowanego, coś co spotyka się
w wyobraźni, ale nie w życiu. Jakby problem, który ich
dotknął jest zbyt trudny, żeby rozegrać go w taki sposób
jaki oni to robią. Zbyt łatwo, zbyt rytmicznie. Jednak,
kiedy zobaczyłam na scenie Elwirę i Mateusza Iwaszczyszynów
stało się dla mnie jasne, dlaczego wcześniej tego nie
widziałam. Trzeba zobaczyć na scenie małżeństwo z krwi i
kości, żeby ta historia mogła stać się możliwa.
Frau Schmetterling: Nie bał się Pan, że to się wydarzy
naprawdę?
Mateusz Iwaszczyszyn: Z żoną dużo próbowaliśmy w domu. Ta
historia odgrywana w naszej prywatnej przestrzeni, z
udziałem naszych codziennych mebli. Mamy takie schody, które
idealnie pasują do tych wydarzeń. W pewnym sensie to się
wydarzało naprawdę.
F.S.: Czy te próby przydały coś Państwa wspólnej domowej
przestrzeni?
M.I.: Odegrała się tam kolejna historia. Historia teatralna.
Można by pomyśleć, że powinno to przydać magii naszemu
domowi, ale dlaczego to teatr o miłości miałby być bardziej
mistyczny od niej samej?
F.S.: Często grają Państwo razem?
M.I.: Tylko, kiedy pomysł nas zaczaruje. Czasami aktor musi
zagrać coś, co nie trafia w jego gusta, ale zawód to zawód.
W przypadku, kiedy jesteśmy zapraszani oboje wybieramy coś,
co może dać nam wyjątkową radość, a może i dzięki temu
odkryć coś bardzo świeżego w nas samych i naszym związku.
F.S.: Czyli Małe zbrodnie małżeńskie jednak Państwa
zaczarowały?
M.I.: Potraktowaliśmy to jako wyzwanie. To nie jest sztuka o
kolejnej kłótni i cichych dniach. To jest o próbie
uśmiercenia małżonka. Początkowo nie chciałem się z tym
zmagać z żoną. Bałem się, iż wezmę to zbyt osobiście i kiedy
zobaczę moją żonę autentycznie wcielającą się w postać Lisy,
to zacznę analizować i jeszcze zacznie mi się śnić w nowej
formie (śmiech). Jednak żona mnie przekonała. Ona zauważyła
w tym coś, czego ja nie mogłem dostrzec i jej zaufałem.
F.S.: Jak Pan się teraz czuje? Po przejściu
mało_zbrodnio_małżeńskiego procesu?
M.I.: Żyję, więc jest dobrze.
Marzec 2013
|