WDOWY
Sławomir Mrożek
"...„Wdowy”
Sławomira Mrożka to spektakl kolorowy. Już to jest wielką
jego zasługą, ponieważ kolory użyte w inscenizacji są
zabawne same w sobie. Jak na przykład te pojawiające się na
ustach zmarłych panów, którzy nigdy do tej pory - a więc za
życia - nie wyglądali tak oszałamiająco. Prawdziwymi
bohaterkami spektaklu są jednak kobiety, i kolory z nimi
właśnie związane. Przeważa ogień we włosach i stonowane
dodatki: woalki, jakieś jesienne płaszczyki no i rękawiczki,
bez których wdowa nie jest właściwie wdową, a jedynie
rodzajem oszusta. Szloch i niedowierzanie przeplatają się
podczas spektaklu, przy czym niedowierzania jest więcej. Być
może zbyt wiele. Ileż to wdów znanych nam z potoczności bywa
w podobny sposób zaskakiwana, ileż spośród nich otrzymuje
pośmiertne listy? Niewiele takich kobiet będzie, sam Mrożek
spotkał się w swoim życiu z trzema i wszystkie je, na
zasadzie niemożliwości, władował do jednej sztuki.
Oczywiście pierwowzory mieszkają w Paryżu, gdzie indziej się
takich kobiet nie spotyka. Olsztyńskie wdowy ładnie ów Paryż
podrabiają, a nawet przerabiają go, przy użyciu charakterów
i charyzmy każdej z aktorek. Bohaterki spektaklu są
wyrzeźbione z godności i wdzięku, zaś ich natura jest
wyłącznie arystokratyczna. Dzięki temu, spektakl nie
rozpływa się w niebycie i wprowadza równowagę tam, gdzie w
tekście Mrożka nie starczyło dla niej miejsca. Panowie:
zmarli oraz kelner, wszyscy są wystarczająco niepokojący,
zaś kobiety grają swoje role bez wrażenia, iż zapomniały o
swych partnerach. Mężczyzna, już nawet nie tylko w formie
symbolu, jest w spektaklu obecny, tak wizualnie (leżąc na
gustownych poduszeczkach), jak duchowo. Kobiety nie
pozostały same i nieprędko się od swych wspomnień uwolnią, a
oprócz przeżywanej żałoby, muszą uporać się z
niedowierzaniem i tłumioną wściekłością. Wszystko to
naturalnie z winy mężczyzn, jak to w życiu i sztuce bywa..."
eRKa, Festiwal Teatru FOTOgrafii w Olsztynie
marzec 2014
Śmiercionośne kobiety
Śmiercionośne kobiety i mężczyźni z urojeniami. Oh, jak
klasycznie i jakże cudnie. Komicznie!
Największe brawa przypadają mistrzowi ceremonii, Mateuszowi
Mikoszy. Fenomenalnie wcielił się w rolę tego, który wie
wszystko, ale nie może się wygadać. Jednocześnie na tyle,
ile jest to możliwe, próbuje wesprzeć tych, którzy za wiele
nie rozumieją, ale zachowują się jakby posiedli całą wiedzę
dotyczącą mechanizmów społecznych i ludzkich zachowań.
Ta sztuka, to codzienność, to zwyczajni, irracjonalni my. To
dwie nastolatki plotkujące przy malowaniu paznokci o tamtych
dwóch, którzy na 100% istnieją jedynie w ich wyobraźniach.
To dwóch trzydziestolatków, którzy w przerwach pomiędzy
czekaniem na kobietę swojego życia odgrywają rolę amanta w
swoich prywatnych filmach z Monicą Belucci. Kelner, jakby
ostatni z trzeźwo myślących próbuję dokądś to wszystko
zaprowadzić. Chociaż zbyt wiele razy widział już, że pewne
zjawiska są zbyt pierwotne, żeby coś na nie poradzić.
Mateusz Mikosza jako aktor i mistrz ceremonii nadaje temu
wydarzeniu ramy w delikatny, acz stanowczy sposób. Nie
zabierając jednocześnie miejsca na grę swoim scenicznym
towarzyszom. Jest taka scena w Giulietta i duchy Felliniego,
kiedy zza kadru wstawiany jest stół. To tylko stół, a ja tę
scenę będę pamiętać, dopóki jakieś umysłowe schorzenie mnie
nie dopadnie. Stół jako punkt odniesienia, bez którego nic
nie może się wydarzyć. Tak też tutaj widziałam każdy
przedmiot i czynność wykonaną przez tego wspaniałego aktora.
Polecam. Nie będziecie się nudzić. Pośmiejecie się sami z
siebie. Zdrowo!
Frau Schmetterling - marzec 2013 |