KTO
SIĘ BOI VIRGINII WOOLF?
Edward Albee
"..."Kto
się boi Wirginii Wolf?”, która w filmie „Godziny” wyglądała
na poczciwą i wcale niestraszną. Dokładnie nie wiadomo, w
każdym razie Edward Albee nie usiłuje nawet odpowiedzieć na
zadane przez siebie pytanie. Skądinąd słusznie, ostatecznie
nie zadawał go samemu sobie. Inscenizacja w reżyserii S. nie
oszczędza żadnego z bohaterów sztuki. Jest w niej szaleństwo
i emocjonalne okrucieństwo. Aktorzy przechodzą raz po razie
z jednego stanu psychicznego w drugi, za każdym razem
krańcowo odmienny. Wykrzykują tłumione od lat pretensje, by
po chwili chwycić się za ręce lub przytulić z niespodziewaną
czułością. Sporo się tu pije i elementy upojenia alkoholem
oraz otrzeźwienia napędzają karuzelę wydarzeń. Wszyscy
uczestnicy dramatu używają swej inteligencji wyłącznie do
obrażania innych, tryskają jadem, popadają w chwilową
amnezję, toczą boje i kapitulują znienacka. Duszna atmosfera
udziela się widzowi. W czwartym rzędzie pewna para zaczęła
spierać się podczas spektaklu o to, jakiego koloru lepiej
użyć przy malowaniu kuchni. Trzeba ją było wyprosić z sali,
co się stało z korzyścią dla przedstawienia, gdyż perypetie
owej pary stawały się momentami zbyt konkurencyjne dla akcji
scenicznej. Oczywiście trafili z tą kłótnią na chwilowe
wyciszenie, w innym wypadku coś podobnego nigdy nie
zagroziłoby przedstawieniu, które zagrane zostało brawurowo
i energicznie. Kto się boi Wirginii Wolf… Dziwaczna
wyliczanka, wymyślona zapewne przez autora sztuki,
pozostawia widza na koniec z poczuciem żalu i
przeświadczeniem, iż oglądamy świat ludzi, którym nikt i nic
nie jest w stanie pomóc. Którzy szamotaninę wewnętrzną i
przemoc wobec siebie błędnie utożsamili z koniecznością i
życiem. Rozumiemy to doskonale, w ciszy wychodząc ze
spektaklu i trafiając w holu na wyproszoną wcześniej parę,
objętą w pół i zakochaną, niezależnie od tego, iż on wolałby
kuchnię w graficie, podczas gdy oczywiście zostanie
pomalowana na biało..."
eRKa, Festiwal Teatru FOTOgrafii w Olsztynie
marzec 2014
Psychodeliczne after
party
W miesięczniku "Plays and Players" Albee opowiadając o swoich
metodach konstruowania fikcyjnej rzeczywistości i procesu
transpozycji artystycznej Albee kategorycznie odżegnuje się
od wszelkiego “teoretyzowania” i od kierowania się jakąś
“umysłową spekulacją” w pracy twórczej. Mówi o sobie, że
jest pisarzem świadomie spontanicznym. Dalej mówi, że
ilekroć pracuje nad sztuką i przyłapuje się na tym, że
interesuje go coś poza rzeczywistością o której pisze,
natychmiast przestaje pisać.
To wyznanie Albeego jest chyba konieczne, żeby zrozumieć
jego sztukę, a raczej poddać się jej bez gadania. Albee
namawia do zatracenia się w chwili. Nie szukaj odniesień,
metafor, środków zaradczych, nie zważaj na efekty uboczne.
To jest jedna z niewielu chwil, kiedy poddać się znaczy
wygrać. Proces dojścia do wygranej nie musi być komfortowy,
ale gratyfikacja jest niesamowicie satysfakcjonująca.
Boję się prostych odpowiedzi, boję się jednoznacznych
odpowiedzi, boję się też pretensjonalności. Czwórka aktorów
uczestniczących w psychodelicznym after party przemieszczała
się w trakcie trwania sztuki po pełnym kontinuum. Od
banalności po pretensjonalność. Na szczęście pomiędzy
trywialnością a zbędnym wyszukaniem jest wiele pozytywnych
odcieni. Sztukę oglądało się dobrze. Było też kilka smacznie
prowokacyjnych i zarazem naturalnych momentów, gdzie widzowi
trudno było się powstrzymać od interwencji.
Albee dał trudne
zadanie odtwórcom wykreowanych przez niego postaci. To nie
jest krótki secik w ping ponga na podwórku, tylko długa
rozgrywka siatkarska Włochy kontra Brazylia. W każdym
wspaniałym meczu bywają momenty zwątpienia, chwile nieuwagi,
by zaraz po tym miały wrócić potężne ciosy i pełne
skupienie. Bywają zagrania medalowe i takie prosto w siatkę.
Tak też było podczas rozgrywki tego wieczoru. Tym razem
jednak o wygranej nie zadecyduje punktacja końcowa, tylko
osobista ocena widza. Opowiedz mi. Podobało Ci się? Bliżej
im do "Samych swoich", czy "Funny Games"?
Frau Schmetterling - lipiec 2013 |