ODPRAWA POSŁÓW GRECKICH
Jan Kochanowski
ODPRAWA
KOCHANOWSKIEGO
Kilka lat
temu krążyła po okolicy plotka, dosyć zwarta i błyskotliwa,
przy tym ubrana w formę aforyzmu, a dotycząca tego, iż
„Odprawa posłów greckich” opowiada jakoby o zbyt wysokich,
bajecznych odprawach finansowych przysługujących odchodzącym
w polityczny niebyt greckim parlamentarzystom,
odpowiedzialnym częściowo lub w całości za ekonomiczny
kryzys państwa. Była to plotka niezbyt zabawna, ale ładnie
sformułowana i chętnie cytowana. Niezależnie od tego, iż
opinia w niej zawarta należy do tych z gruntu fałszywych i
niesprawiedliwych złośliwości, którymi winno się pogardzać.
W żadnym wypadku nie ma też nic wspólnego z zamierzeniami
autora, gdyż Kochanowski na bankach się nie wyznawał, a
jedynie posiadał jakieś oszczędności, ot, po prostu trochę
grosza na czarną godzinę. Niemniej napisał swój dramat na
zupełnie inny, mniej nam współczesny i drażniący temat.
Wspomniałem
o tej sytuacji sprzed kilku lat, kiedy pojawiła się plotka -
sytuacji oczywiście głupiej i wcale nieśmiesznej - nawet nie
dla żartu lub na zasadzie przytoczenia nonsensownej
anegdoty, lecz z powodu odczuć towarzyszących widzowi przy
okazji najnowszej premiery Teatru FOTOgrafii. Premiery,
która mnie do tego rodzaju myślowych podróży zupełnie
niedowcipnych, skłoniła. Jest to bowiem wykonanie, które z
taką a nie inną anegdotą ma- o dziwo- o rety!- ojej!- wiele
wspólnego. Niespodzianka. Więcej w najnowszej inscenizacji
niewesołych konkluzji na temat kryzysu europejskiego, niż
pradawnych dylematów wirujących wokół pięknej Heleny, Parysa
i spodziewanej wojny. Chociaż z drugiej strony- wojna w
inscenizacji Teatru FOTOgrafii, nadchodząca i przez
niektórych wyczekiwana (z nadzieją lub trwogą), również się
pojawia. Jej widmo bywa złowieszcze i nieubłagane, zupełnie
jak w greckich tragediach bywało. Tu jakiś news w
wiadomościach, tam transport wojska wlokącego się na
manewry. Pomagają liczne projekcje towarzyszące spektaklowi,
lub przerywające akcje telefony, nowoczesny substytut
głośnych okrzyków ulicznych sprzedawców gazet.
Groza
nadchodzącej wojny, wisząca jak fatum nad bohaterami dramatu
Jana Kochanowskiego, zostaje zaledwie uwspółcześniona i
wywiera, naturalnie, znacznie większe wrażenie. W tym
konkretnym punkcie, jesteśmy bardzo blisko myśli autora, we
wszystkich innych omijamy go szerokim łukiem. Tak więc na
scenie plączą się posłowie w zwiewnych szatach i kombinują,
jak by tu Trojańczyków przekonać do tego lub owego, w taki
lub siaki sposób, ale wszystko jakieś takie ni to ni tamto.
Miejscami mdłe, w porywach interesujące. Stale jesteśmy
bliżej jawnie publicystycznego komentarza współczesności,
niż homeryckiej opowieści rodem z Czarnolasu. Dzieje się
tak nie bez powodu. Przynajmniej taką mam nadzieję. To jest,
mam nadzieję, iż taki powód rzeczywiście istnieje, a nie
jest wyłącznie rodzajem przypadku, który się twórcom
spektaklu trafił, przyczepił do nich i już do samego końca
ich nie opuścił.
Spektakl
rozegrany jest w zbliżeniach. Twarze, częściowo zakryte
chustkami, przymknięte oczy i rozchylone delikatnie wargi,
przywołują wspomnienia sennego koszmaru, który rozgrywa się
w samym środku dnia, publicznie, na oczach turystów z całego
świata i w obiektywie wszędobylskich Japończyków
podróżujących emerytalnie i elektronicznie równocześnie.
Posłowie udają się do Troi, ale w rzeczywistości nie
opuszczają ateńskiego lotniska. Do pertraktacji wystarcza im
wygodny gabinet i niezłe łącze internetowe. Tak jest
prościej i nowocześniej, przekonują twórcy spektaklu. Część
obsady poznamy wyłącznie za pomocą telebimów, ale jedna i
druga strona dyskutantów obsługuje z zaangażowaniem w
trakcie debaty swoje telefony, tablety lub- rzadziej-
laptopy. Jest w ten sposób idealnie nieobecna, posadzona na
uboczu historii, którą zdaje się nie być zainteresowana.
Udziela się to momentami widzowi. Techniczna warstwa
opowieści dominuje. Ktoś tam wydaje dyspozycje w sprawie
likwidacji konta, ktoś inny załatwia lokatę w innej walucie,
przeciążenie łączy internetowych doprowadza nawet do
krótkotrwałej awarii, podczas której posłowie staja się
zagubieni i pozbawieni oparcia w rzeczywistości, zaś na
scenie zapada ciemność. W tej krótkiej pauzie uświadamiamy
sobie niedorzeczność wszystkich podjętych starań. Docierają
do nas argumenty osób, których myśli błądzą gdzie indziej.
Sprawa najmniej istotną stają się tu międzynarodowe
pertraktacje dotyczące porwanej Heleny. To mniej istotny
szczegół, przekonują twórcy, zwłaszcza, gdy na ulicach pali
się flagi, zaś z perspektywy współczesności zaczynamy
kojarzyć daleką Troję bardziej ze współczesnym zaognionym
rejonem w rodzaju Syrii, niż idyllicznym schronieniem dwojga
kochanków.
Tekst
dramatu wybrzmiewa tu mimochodem, autorom inscenizacji
brakuje dlań szacunku, gdyż pochłonięci są innymi sprawami.
Na scenie pojawiają się osoby dramatu, ale ich działania nie
mają dla nikogo większego znaczenia. Prawdziwa treść
wydarzeń dokonuje się w innym miejscu i chociaż wszyscy są
od niej uzależnieni, nikt na nią wpływu nie ma. Kasandra w
zwiewnych szatach sprowadzona zostaje do telemarketingowych
występów wieszczki dorabiającej za pomocą połączeń
telefonicznych. Antenor wisi na telefonie i najczęściej
mamrocze coś niezrozumiałego. Parys i Helena jako para
kochanków sprawdzają się o tyle, iż są przystojni i w
idealnym wieku. Nikt tu jednak nikogo nie słucha, zaś groza
spektaklu mieści się w unikach, w przypadkowych
fotografiach, internetowych memach, filmikach, wiadomościach
tekstowych przesyłanych telefonicznie, w statusach
ustawianych na portalach społecznościowych. Życie jest gdzie
indziej. Wojna jest daleko. Pożyczka pojawi się na koncie
najpóźniej jutro.
I wtedy
pojawia się w spektaklu moment kulminacyjny, podczas którego
nagle znajdujemy się w epicentrum świata przedstawionego
przez autora dramatu. Niespodziewanie, używając wielu
wykrętów, pobocznych wątków, pułapek, uników i zaniechań,
realizatorzy w jednej, krótkiej chwili wskakują na właściwe
tory. Nagle uświadamiamy sobie zasadność wszystkich
teatralnych sztuczek i ucieczek. Z tego pozornego oddalania
się treści i formy od istoty sztuki teatralnej tworzy się
coś daleko bardziej istotnego, niż ślepe podążanie za
literą, myślą i ogólnym wyobrażeniem „Odprawy posłów
greckich”. Wszystkie te chaotyczne, nieuświadomione oraz
zlekceważone przez aktorów działania znajdują kulminację w
chwili zerwania pertraktacji. Nie ma ona w sobie, owa
chwila, nic z determinacji, uniesienia honorem, aktu
rozpaczy. Przeciwnie. Podąża za podjętą przez autorów
inscenizacji ścieżką. Dyplomacja ponosi fiasko, gdyż od
samego początku była działaniem pokazowym, obliczonym na
dodanie sobie koniecznego czasu, na załatwienie kilku
pobocznych celów. Przeczucie towarzyszące widzom podczas
rozwoju leniwej akcji materializują się i konkretnieją. Nic
tu od nikogo nie zależy, kryzys oglądany pobocznie, od
niechcenia, nadchodząca wojna, budowanie rzeczywistości na
jej zgliszczach… o tym wszystkim zdecydowano już dawno.
I kiedy
pertraktacje zostają przerwane, w zakończeniu spektaklu do
tekstu dramatu inscenizatorzy dodają kilka znaczących,
niemych scenek. Jest tuż po wojnie, na niewielkim stoliku
leży makieta konia trojańskiego wykonana z klocków lego,
ktoś w oknie zapala stertę gazet wywołując dym imitujący
skutki zrzuconych bomb. Pojawiają się grupy wycieczkowiczów
zwiedzających tereny wojennego teatru. Zdewastowane szczątki
stadionu wybudowanego przed poprzednim Euro zostają
przeniesione dźwigami w okolicę Akropolu, by nie trzeba było
daleko wędrować. Pomiędzy obiema budowlami powstają
restauracje i basen. Na ulicach leżą rozrzucone i nadpalone
flagi, ogradzane barierkami i zaopatrzone w stosowne
tabliczki rozpisane w czterech popularnych językach.
Sprawdzają się odwieczne przekonania o skuteczności działań
wojennych w przypadku gospodarczego krachu.
Nie ma w
tym zbyt wiele Kochanowskiego, który zdaje się został przez
twórców spektaklu odprawiony z kwitkiem, dla naszego- o
dziwo- o rety!- ojej!- dobra.
Tymczasem gdzieś w dalekiej
Troi chór w płaszczach przeciwdeszczowych czeka na rejs
pierwszego pontonu, chybotliwej łajby lub lichej tratwy,
która zawiezie ich w rejony szczęśliwości. Z góry leje się
na aktorów sztuczny deszcz, którego krople bębnią o
rozłożony brezent, co staje się ostatnim motywem muzycznym
użytym w inscenizacji.
eRKa,
"Nocnik Teatralny"
czerwiec 2016
|