|
|
|
|
Ionesco Eugène
(1909-1994)Francuski
dramaturg pochodzenia rumuńskiego, od 1970
członek Akademii Francuskiej. W latach
1914-1925 mieszkał w Paryżu. W 1938 osiedlił
się na stałe we Francji. Należał do
awangardy teatralnej, jako współtwórca tzw.
teatru absurdu. Wykorzystywał doświadczenia
nadrealizmu i psychologii współczesnej.
Posługiwał się "czarnym humorem", groteską,
parodią, farsą. Pisał dramaty ukazujące
osaczenie człowieka we współczesnym świecie,
pełnym strachu i grozy.
|
|
|
|
Teatr IONESCO
Marionetkowe postacie poruszające się w
absurdalnym świecie pełnym strachu i grozy.
Sytuacje banalne, często przedstawione w
komicznym świetle, przeradzają się w tragedię.
Farsa i parodia przeplata się z satyrą pełną
okrutnych akcentów. Obrazuje osaczenie i
samotność człowieka we współczesnym świecie. |
|
|
|
Akcja
LEKCJI
rozgrywa się w domu Profesora, udzielającego
prywatnych lekcji w swoim gabinecie. Właśnie
przychodzi 18-letnia Uczennica, żywa, pogodna i
spragniona wiedzy. Panienka ma już zdaną maturę
("humanistyczną" i "przyrodniczą"), a teraz
planuje wyższe studia i "egzaminy doktorskie", a
nawet "pełny doktorat" i to jak najszybciej -
najlepiej "za trzy tygodnie".
Uczennica rozmawia z Profesorem grzecznie, ale
bez nadmiernej pokory, pozwala sobie nawet na
drobne żarty. Profesor, "mały staruszek z białą
bródką", jest początkowo przesadnie
ugrzeczniony, nieśmiały i uniżony, ale stopniowo
będzie stawał się coraz bardziej nerwowy,
napastliwy i władczy. Lekcja zaczyna się
swobodną pogawędką, w którą Profesor wplata
pytania sondujące wiedzę Uczennicy, np. jakiego
kraju stolicą jest Paryż, jakie są pory roku
itp. Dobre odpowiedzi Profesor nagradza
wyolbrzymionymi komplementami pod adresem
inteligencji, pamięci i wiedzy dziewczyny. Przy
okazji parokrotnie podkreśla jej młody wiek, z
dwuznacznym błyskiem w oku. |
|
|
|
|
Właściwą lekcję Profesor zaczyna od "pojęcia
wielości" w arytmetyce. Po chwili wchodzi
Służąca, która pod pretekstem szukania czegoś w
kredensie, przysłuchuje się wykładowi i zwraca
się do Profesora ze słowami ostrzeżenia, że
niedobrze jest "zaczynać z panienką od
arytmetyki", bo "arytmetyka męczy i denerwuje".
Rozdrażniony Profesor odsyła Służącą do kuchni i
wraca do lekcji.
Dodawanie idzie Uczennicy znakomicie, natomiast
odejmowanie - wcale. Nawet zrozumienie, co jest
większe - trzy czy cztery - okazuje się bardzo
trudne, bo pojęcia "większe" i "mniejsze" są w
jej przekonaniu zbyt wieloznaczne, by móc nimi
posługiwać się bez dodatkowych uściśleń.
Profesor dwoi się i troi, sięga dla przykładu po
(nieistniejace, tylko wyobrażone) zapałki jako
pomoc naukową, pisze nieistniejącą kredą na
nieistniejącej tablicy. Jego wykład staje się
tak zagmatwany, że dziewczynie coraz trudniej
jest zrozumieć cokolwiek. |
|
|
|
|
Stopniowo naukowa dyskusja zmienia się w
kłótnię. Napięcie narasta. Uczennica wciąż się
stara, podejmuje dialog, powtarza niezrozumiałe
kwestie z własnym komentarzem i zadaje pytania,
m. in. dlaczego? Na to Profesor odpowiada:
"Dlatego. [...] Tak już jest, proszę pani. Tego
nie można wytłumaczyć. Trzeba to zrozumieć
wewnętrzną matematyczną intuicją. Ma się ją albo
jej się nie ma." "Trudno!" - stwierdza Uczennica
i nie podejmuje więcej prób zrozumienia
arytmetyki.
Nagle, ku zdumieniu Profesora, okazuje się, że
Uczennica potrafi błyskawicznie i bezbłędnie
policzyć w pamięci, ile to jest 3 755 998 251
pomnożone przez 5 162 303 508. Panienka tłumaczy
się, że "nie mogąc zaufać rozumowaniu", nauczyła
się na pamięć "wszystkich możliwych wyników
wszystkich możliwych mnożeń". Zaskoczony
Profesor wyraża swoją dezaprobatę, twierdząc że
matematyka jest "zaciekłym wrogiem pamięci".
|
|
|
|
|
Rozdrażnienie Profesora jest coraz bardziej
widoczne. Rośnie w nim niechęć do Uczennicy,
której odmawia szans na zdanie "całkowitego
egzaminu doktorskiego", ale robi nadzieje na
"częściowy doktorat". Proponuje zajęcie się inną
dyscypliną: językoznawstwem i filologią
porównawczą. Służąca, która znów wkroczyła do
gabinetu, gorąco protestuje, mówiąc: "byle nie
filologia, filologia prowadzi do najgorszego".
Na te słowa Uczennica reaguje zdziwieniem, ale
nie strachem. Profesor wyrzuca Służącą za drzwi
i przystępuje do wykładu o językach
neohiszpańskich. Uczennica początkowo z
zainteresowaniem i pewną ulgą przyjmuje zmianę
tematyki, ale stopniowo popada w stan całkowitej
obojętności i bierności.
Wykład Profesora jest stekiem pseudonaukowych
bredni, nonsensów i absurdów, w rodzaju:
"hiszpański jest macierzystym językiem, z
którego rozwinęły się wszystkie języki
neohiszpańskie, a więc: hiszpański, łacina,
włoski, nasz francuski, portugalski, sardyjski
czyli sardanapalski..." |
|
|
|
Profesor zapala się coraz bardziej. Wykłada
niemal w natchnieniu, strofując co chwila
Uczennicę za każdy ruch czy słowo, które go
rozprasza. Dziewczyna niczego już nie rozumie,
jest zmęczona i otępiała. Przez pewien czas
usiłuje jeszcze z grzeczności potakiwać i
udawać, że słucha, ale wkrótce zaczyna czuć się
coraz gorzej. Skarży się wielokrotnie: "zęby
mnie bolą", co Profesor zupełnie ignoruje,
stwierdzając: "nie będziemy przerywać dla byle
głupstwa". Stopniowo Profesor już otwarcie
zaczyna dręczyć Uczennicę. Staje się przy tym
coraz bardziej stanowczy, a nawet agresywny. W
końcu grozi: "Proszę mnie nie doprowadzać do
wściekłości! Stracę panowanie nad sobą. [...]
Milczeć, bo ci łeb zgruchoczę!" Uczennica
jeszcze się broni: "Spróbuj pan tylko!
Ważniak!", ale na taką próbę buntu Profesor
reaguje przemocą fizyczną - chwyta dziewczynę za
przegub ręki i zgniata. Uczennica milknie,
pochlipując. |
|
|
|
|
Coraz bardziej rozwścieczony Profesor wzywa
Służącą i żali się jej, że Uczennica nic nie
rozumie. Służąca usiłuje uspokoić Profesora i
ponownie ostrzega, że "źle się to wszystko
skończy". Słysząc Uczennicę skarżącą się na ból
zębów, dodaje: "to objaw końca". Profesor
zapewnia, że potrafi się "na czas" opanować i
żąda przyniesienia noży: "hiszpańskiego,
neohiszpańskiego, portugalskiego,
francuskiego..." itd. Służąca stanowczo odmawia
i wychodzi. Wówczas Profesor wyciąga z szuflady
biurka wielki, ale niewidzialny nóż i wymachuje
nim przed dziewczyną. |
|
|
|
|
|
Uczennicę boli już wszystko - nie tylko zęby,
ale i uszy, głowa, nogi. Z trudem zachowuje
świadomość i wpatruje się w nauczyciela jak
urzeczona. W końcu Profesor dwoma ciosami noża
zabija ją. Zmęczony opada na krzesło i dopiero
po chwili uświadamia sobie, co zrobił. Jest
przerażony. Nie chce uwierzyć w to, co się
stało. Usiłuje obudzić dziewczynę i odesłać do
domu. Woła Służącą i tłumaczy się jej, jak
niegrzeczny chłopiec surowej opiekunce. Mówi:
"To nie moja wina! Nie chciała się uczyć. Była
nieposłuszna!" Gdy Służąca robi mu wymówki,
skrada się do niej z nożem, ale ona wykręca mu
rękę, bije po twarzy, nazywa "kłamczuchem",
"małym bandytą" i "łobuzem". Profesor kaja się,
przeprasza, łka, obiecuje poprawę. |
|
|
|
|
W końcu Służąca stwierdza: "Oj, żal mi pana!
Porządny z pana człowiek, mimo wszystko. Jakoś
to załatwimy" i obiecuje pomoc w pochowaniu tej
- jak się okazuje - czterdziestej ofiary
Profesora. A na pociechę daje mu opaskę z
hitlerowską swastyką, która ma mu pomóc przestać
się bać. Oboje wynoszą ciało dziewczyny. Słychać
dzwonek. Służąca otwiera drzwi kolejnej
uczennicy. |
|
|
|