E u g è n  I o n e s c o

LEKCJA
Obsada: Profesor - Marek Trębiński, Uczennica - Honorata Mierzejewska-Mikosza, Służąca - Tomasz Czaplarski
 
Reżyseria: P.Măr
Scenografia: Felicja Gajewicz
Muzyka: Zespół

Premiera: kwiecień 2013

r e c e n z j e

 

Ionesco Eugène (1909-1994)Francuski dramaturg pochodzenia rumuńskiego, od 1970 członek Akademii Francuskiej. W latach 1914-1925 mieszkał w Paryżu. W 1938 osiedlił się na stałe we Francji. Należał do awangardy teatralnej, jako współtwórca tzw. teatru absurdu. Wykorzystywał doświadczenia nadrealizmu i psychologii współczesnej. Posługiwał się "czarnym humorem", groteską, parodią, farsą. Pisał dramaty ukazujące osaczenie człowieka we współczesnym świecie, pełnym strachu i grozy.
Teatr IONESCO

Marionetkowe postacie poruszające się w absurdalnym świecie pełnym strachu i grozy. Sytuacje banalne, często przedstawione w komicznym świetle, przeradzają się w tragedię. Farsa i parodia przeplata się z satyrą pełną okrutnych akcentów. Obrazuje osaczenie i samotność człowieka we współczesnym świecie.
Akcja LEKCJI rozgrywa się w domu Profesora, udzielającego prywatnych lekcji w swoim gabinecie. Właśnie przychodzi 18-letnia Uczennica, żywa, pogodna i spragniona wiedzy. Panienka ma już zdaną maturę ("humanistyczną" i "przyrodniczą"), a teraz planuje wyższe studia i "egzaminy doktorskie", a nawet "pełny doktorat" i to jak najszybciej - najlepiej "za trzy tygodnie".

Uczennica rozmawia z Profesorem grzecznie, ale bez nadmiernej pokory, pozwala sobie nawet na drobne żarty. Profesor, "mały staruszek z białą bródką", jest początkowo przesadnie ugrzeczniony, nieśmiały i uniżony, ale stopniowo będzie stawał się coraz bardziej nerwowy, napastliwy i władczy. Lekcja zaczyna się swobodną pogawędką, w którą Profesor wplata pytania sondujące wiedzę Uczennicy, np. jakiego kraju stolicą jest Paryż, jakie są pory roku itp. Dobre odpowiedzi Profesor nagradza wyolbrzymionymi komplementami pod adresem inteligencji, pamięci i wiedzy dziewczyny. Przy okazji parokrotnie podkreśla jej młody wiek, z dwuznacznym błyskiem w oku.
Właściwą lekcję Profesor zaczyna od "pojęcia wielości" w arytmetyce. Po chwili wchodzi Służąca, która pod pretekstem szukania czegoś w kredensie, przysłuchuje się wykładowi i zwraca się do Profesora ze słowami ostrzeżenia, że niedobrze jest "zaczynać z panienką od arytmetyki", bo "arytmetyka męczy i denerwuje". Rozdrażniony Profesor odsyła Służącą do kuchni i wraca do lekcji.

Dodawanie idzie Uczennicy znakomicie, natomiast odejmowanie - wcale. Nawet zrozumienie, co jest większe - trzy czy cztery - okazuje się bardzo trudne, bo pojęcia "większe" i "mniejsze" są w jej przekonaniu zbyt wieloznaczne, by móc nimi posługiwać się bez dodatkowych uściśleń. Profesor dwoi się i troi, sięga dla przykładu po (nieistniejace, tylko wyobrażone) zapałki jako pomoc naukową, pisze nieistniejącą kredą na nieistniejącej tablicy. Jego wykład staje się tak zagmatwany, że dziewczynie coraz trudniej jest zrozumieć cokolwiek.

Stopniowo naukowa dyskusja zmienia się w kłótnię. Napięcie narasta. Uczennica wciąż się stara, podejmuje dialog, powtarza niezrozumiałe kwestie z własnym komentarzem i zadaje pytania, m. in. dlaczego? Na to Profesor odpowiada: "Dlatego. [...] Tak już jest, proszę pani. Tego nie można wytłumaczyć. Trzeba to zrozumieć wewnętrzną matematyczną intuicją. Ma się ją albo jej się nie ma." "Trudno!" - stwierdza Uczennica i nie podejmuje więcej prób zrozumienia arytmetyki.

Nagle, ku zdumieniu Profesora, okazuje się, że Uczennica potrafi błyskawicznie i bezbłędnie policzyć w pamięci, ile to jest 3 755 998 251 pomnożone przez 5 162 303 508. Panienka tłumaczy się, że "nie mogąc zaufać rozumowaniu", nauczyła się na pamięć "wszystkich możliwych wyników wszystkich możliwych mnożeń". Zaskoczony Profesor wyraża swoją dezaprobatę, twierdząc że matematyka jest "zaciekłym wrogiem pamięci".
Rozdrażnienie Profesora jest coraz bardziej widoczne. Rośnie w nim niechęć do Uczennicy, której odmawia szans na zdanie "całkowitego egzaminu doktorskiego", ale robi nadzieje na "częściowy doktorat". Proponuje zajęcie się inną dyscypliną: językoznawstwem i filologią porównawczą. Służąca, która znów wkroczyła do gabinetu, gorąco protestuje, mówiąc: "byle nie filologia, filologia prowadzi do najgorszego". Na te słowa Uczennica reaguje zdziwieniem, ale nie strachem. Profesor wyrzuca Służącą za drzwi i przystępuje do wykładu o językach neohiszpańskich. Uczennica początkowo z zainteresowaniem i pewną ulgą przyjmuje zmianę tematyki, ale stopniowo popada w stan całkowitej obojętności i bierności.

Wykład Profesora jest stekiem pseudonaukowych bredni, nonsensów i absurdów, w rodzaju: "hiszpański jest macierzystym językiem, z którego rozwinęły się wszystkie języki neohiszpańskie, a więc: hiszpański, łacina, włoski, nasz francuski, portugalski, sardyjski czyli sardanapalski..."

Profesor zapala się coraz bardziej. Wykłada niemal w natchnieniu, strofując co chwila Uczennicę za każdy ruch czy słowo, które go rozprasza. Dziewczyna niczego już nie rozumie, jest zmęczona i otępiała. Przez pewien czas usiłuje jeszcze z grzeczności potakiwać i udawać, że słucha, ale wkrótce zaczyna czuć się coraz gorzej. Skarży się wielokrotnie: "zęby mnie bolą", co Profesor zupełnie ignoruje, stwierdzając: "nie będziemy przerywać dla byle głupstwa". Stopniowo Profesor już otwarcie zaczyna dręczyć Uczennicę. Staje się przy tym coraz bardziej stanowczy, a nawet agresywny. W końcu grozi: "Proszę mnie nie doprowadzać do wściekłości! Stracę panowanie nad sobą. [...] Milczeć, bo ci łeb zgruchoczę!" Uczennica jeszcze się broni: "Spróbuj pan tylko! Ważniak!", ale na taką próbę buntu Profesor reaguje przemocą fizyczną - chwyta dziewczynę za przegub ręki i zgniata. Uczennica milknie, pochlipując.
Coraz bardziej rozwścieczony Profesor wzywa Służącą i żali się jej, że Uczennica nic nie rozumie. Służąca usiłuje uspokoić Profesora i ponownie ostrzega, że "źle się to wszystko skończy". Słysząc Uczennicę skarżącą się na ból zębów, dodaje: "to objaw końca". Profesor zapewnia, że potrafi się "na czas" opanować i żąda przyniesienia noży: "hiszpańskiego, neohiszpańskiego, portugalskiego, francuskiego..." itd. Służąca stanowczo odmawia i wychodzi. Wówczas Profesor wyciąga z szuflady biurka wielki, ale niewidzialny nóż i wymachuje nim przed dziewczyną.
Uczennicę boli już wszystko - nie tylko zęby, ale i uszy, głowa, nogi. Z trudem zachowuje świadomość i wpatruje się w nauczyciela jak urzeczona. W końcu Profesor dwoma ciosami noża zabija ją. Zmęczony opada na krzesło i dopiero po chwili uświadamia sobie, co zrobił. Jest przerażony. Nie chce uwierzyć w to, co się stało. Usiłuje obudzić dziewczynę i odesłać do domu. Woła Służącą i tłumaczy się jej, jak niegrzeczny chłopiec surowej opiekunce. Mówi: "To nie moja wina! Nie chciała się uczyć. Była nieposłuszna!" Gdy Służąca robi mu wymówki, skrada się do niej z nożem, ale ona wykręca mu rękę, bije po twarzy, nazywa "kłamczuchem", "małym bandytą" i "łobuzem". Profesor kaja się, przeprasza, łka, obiecuje poprawę.
W końcu Służąca stwierdza: "Oj, żal mi pana! Porządny z pana człowiek, mimo wszystko. Jakoś to załatwimy" i obiecuje pomoc w pochowaniu tej - jak się okazuje - czterdziestej ofiary Profesora. A na pociechę daje mu opaskę z hitlerowską swastyką, która ma mu pomóc przestać się bać. Oboje wynoszą ciało dziewczyny. Słychać dzwonek. Służąca otwiera drzwi kolejnej uczennicy.