SPEKTAKLE

RECENZJE

PLAKATY
AKTORZY
WYSTAWY
VIDEO
IDEA
BLOG

 

KOBRO, teksty zebrane
na temat spektaklu

Tekst pierwszy, Antoni Namoleszczyński, artysta plastyk

W interpretacji Malwiny Kajetańczyk Kobro bywa szalenie płaska. Schowana za suknem rozwieszonym na pałąku wygląda jak wieszak wyjęty z szafy. Wylękniona twarz w czarnej czapeczce, wydobywane światłem rysy twarzy, czerwień ust i nieobecny wzrok, są w spektaklu jedynym trójwymiarowym elementem, kontrastującym z dwuwymiarowymi, szarymi płaszczyznami.

Jako artysta chciałbym zaprotestować. Spektakl o rzeźbiarce nie powinien szafować płaskością, powinien raczej być brylasty, ewentualnie gliniany lub w jakiś zawoalowany sposób prezentować dłuta różnej wielkości. Takie dłuto, w miejsce elementów fallicznych byłoby pomocne w eksponowaniu charakteru  twórczości Katarzyny Kobro. Płaskie elementy scenografii mogą posłużyć w biografii jakiegoś szkicownika, ewentualnie pejzażysty, na przykład w mojej biografii, która już dawno temu powinna powstać (…).

Naturalnie wszystko pozostałe jest w spektaklu urzekające, nawet jeśli niezupełnie zrozumiałe. Pani Malwina – piękna, bez dwóch zdań. Malowałbym bez namysłu. Zupełnie niepodobna do bohaterki monodramu, ale nikt nie jest do Kobro podobny. Przynajmniej ja nie znam.

Walerowicz, z którym byłem na spektaklu, trącił mnie i powiada: „Ty (…) przestań chłopie (…), bo tu (…) trzeba sobie (…) powiedzieć, że to (…) całkiem (…)”. Zgadzam się z nim absolutnie, chociaż należy do osób, którzy nadużywają sieny palonej i z jakiś niedorzecznych powodów uwielbiają impresjonistów.

Jeśli chodzi o resztę spektaklu, to musiałem wyjść niestety przed czasem, nad czym ubolewam, ale Walerowicz nalegał i nalegał i w ogóle był taki nalegający przez cały wieczór.  Jak się skończyło to przedstawienie, czy umarła? I czy nadal było tak płasko?

Wizyta w teatrze stała się dla mnie impulsem do namalowania dwóch pejzaży, chociaż po namyśle uznaję, że powinna mnie natchnąć do portretu. Trudno, pejzaże też mi wychodzą znakomicie, a te wspomniane przed chwilą odstąpię niedrogo, za grosze.  


Tekst drugi, Lucyna Zachwętalska, członkini Spółdzielni Mieszkaniowej „Zorza” od 1976r.

(…) Dowiedziałam się z programu, który rozdawano przed spektaklem i który zabrałam ze sobą potem do domu (czy powinnam go raczej zwrócić?, albo może za niego zapłacić?), iż artystka K. Kobro – cytuję „dążyła w swoich pracach do takiego zorganizowania przestrzeni, aby nie było w niej podziału na przestrzeń zamkniętą w bryle i otoczenie, ale by dzieło współistniało z przestrzenią, pozwalając jej przenikać się”. Wydaje mi się, że spektakl podążał za taką myślą, co było sporym błędem myślowym jego twórców. Z mojego doświadczenia – a oczekiwałam na mieszkanie własnościowe od października 1976 do maja 1989 roku – wynika, że przestrzeń, która nie ma poddziału na zamkniętą w bryle i resztę otoczenia, jest przestrzenią szalenie niepraktyczną i nie da się w niej mieszkać. Po pierwsze, każdy może sobie wejść bez pytania do takiej przestrzeni, a czasem nie tylko wejść, ale i w niej pozostać, szarogęsić się, nie opłacać mediów i nic nie można na to poradzić. Z tego powodu uznaję przenikanie się obu tych rodzajów przestrzeni za błąd i nikomu tego nie polecę. Zresztą można było zauważyć mankamenty takiego myślenia w samym spektaklu. Co ona niby miała w tym domu, jakieś szmaty, deski zbite pod ukosem, żadnych weselszych kolorów, no jakaś rozpacz po prostu. Albo niezaradna to była kobieta – jak to bywa z artystkami, albo po prostu straciła na tym przenikaniu i ktoś jej to co lepsze – po prostu wyniósł z domu. Wnioskuję to po rowerze, którego nie było (chociaż zostawili jej koło – pewnie było przytwierdzone kłódką do kaloryfera i złodziej wolał je odkręcić). 


Tekst trzeci, Julian Okęs, samotny, lat 32

W teatrze to ja nie jestem jakoś często ale nie powiem od kiedy do kiedy mnie nie było albo że przyszłem i zupełnie nic to też mi się nie zdarza bo zawsze coś z tego wezmę do siebie tak bardziej do serca. Ale nie o tym chciałem napisać tylko raczej o tym że jak już nato przedstawienie dotarłem to nie żałowałem ani trochę bo aktorka była jest takie słowo znakomita czy coś podobnego czy to w warkoczu czy w spientych jednakowo. Ale była smutna bo życie jej nie oszczendziło wcale jak mnie bo też nie lekko mi ale nie narzekam. A to była taka historia o kobiecie co rzeźbiła ale rzeźby nie pokazali ani jednej na tym przedstawieniu choć ja nie żałuje bo ja za takimi żeczami nie przepadam. (…) Tak że jakby ta pani była zainteresowana to ja mieszkam naprzeciw spożywczego na Dworskiego 3 i człowiek nie powinien być sam takie jest moje zdanie.


Tekst czwarty, Andrzej Rosół, student 2 roku, Politechnika Wrocławska

Lewackie brednie. Feministka udająca artystkę, no oczywiście. Sztuki w tym nie ma, ani życia, to znaczy – realizmu: to jest taki spektakl który się nigdzie nie dzieje. Tak to jest zrobione, żeby była tylko ona i jej monologi o niczym szczególnym, a przecież ona żyła w konkretnym ustroju i powinna mieć poglądy polityczne. Albo była komunistką albo walczyła z systemem, innej opcji nie ma, ale ze spektaklu się tego nie dowiesz. To takie typowe, intelektualne i moralne tchórzostwo. Łatwo odgadnąć, dlaczego tak zrobili ten spektakl. Gdyby byli uczciwi, musieliby przyznać, że babka ma coś na sumieniu. Dlatego się ograniczyli do jej osobistego życia, tej tworzonej przez nią sztuki, nota bene, bezwartościowej i podejrzanej. Nie znam kobiety, która by inną tworzyła, to jest uwarunkowane genetycznie. Reasumując: wątpliwy artyzm i psychologia, czyli lewactwo w pełnej krasie, bez zaplecza społecznego, politycznego, bez rozmowy na temat ogólnego losu Polaków. Przecież w tym czasie żyli inni ludzie, gdzie oni są w tym spektaklu, kto reprezentuje ich poglądy? Dlaczego się robi spektakle o ludziach, którzy w kwestiach społecznych nie mają nic do powiedzenia, albo nawet takich, którzy szkodzili temu krajowi i się z ich biografii niewygodne rzeczy usuwa po cichu? Ha! Dlatego ten spektakl mogę potraktować jako feministyczny bełkot. I tak się dziwię, że się obyło bez skandalu, tego właśnie w tym spektaklu zabrakło, żeby była pełnia obrazu takiej, nie bójmy się tego słowa – teatralnej degrengolady. Ale jest jak jest: kolejna, zakłamana historia o babce, której życie nie ma dla nikogo żadnego znaczenia. Jednostkowa, nie wnosząca nic nowego do ogólnonarodowej dyskusji na temat tamtych czasów… Gdyby ta Kobro mieszkała dzisiaj w Wawie, pewnie by miała wystawę w Zachęcie na temat losu imigrantów i stałaby przed wejściem by wręczać ulotki. Baba bez jakichkolwiek wartości, to się tym lewackim durniom podoba. Rzygać mi się chce na widok takich osób. Zmarnowany czas, nie polecam. Ten spektakl to jest taka rzecz, która powinna być zwyczajnie zakazana, dla ogólnego dobra. Jak coś jest szkodliwe, to nie powinno istnieć.


Tekst piąty, Ziemowit Artyszewski, krytyk teatralny, lat 56

W warstwie formalnej spektakl dzieli się dosyć wyraźnie na trzy niezależne od siebie części, potraktowane zresztą przez twórców bardzo różnorako pod względem znaczeniowym oraz inscenizacyjnym. Jest część odrealniona, ja ją dla własnego pożytku nazywam częścią mistyczną, ona jest pozbawiona ozdobników, bardzo surowa, to widać pod kątem scenograficznym, muzycznym, ale także werbalnym, Kobro się tu prawie nie wypowiada. Trwa w milczeniu, otoczona przez szary, bardzo umowny, sztuczny świat. To jest pozbawione tak dalece ingerencji, że tworzy bardzo intymną atmosferę, klimat, w którym robi się gęsto od znaczeń. To wygląda tak, jak gdyby reżyser chciał w tej oszczędności znaleźć ekwiwalent jej sztuki, jej specyficznej, plastycznej wrażliwości. On ją zostawia wśród tych szmat rozwieszonych, na tym niewysokim podeście, jakby chciał powiedzieć: przypatrujcie się tej kobiecie, w tym jest tajemnica, ale w tym jest również zawarty klucz do odkrycia tej tajemnicy. Jest taka rzecz w twórczości Kobro, która stała się dla jej działalności szalenie charakterystyczna, którą się powtarza zawsze, gdy się do jej osoby, do jej sztuki dociera. Ona mówiła, że bryła rzeźby nie posiada miejsc nieistotnych, że nie powinna posiadać, bo rzeźba jest trójwymiarowa i każda z jej stron ma mieć coś do zaoferowania. Nie tyle coś, co wciąż to samo, czyli w każdym miejscu ma być ta rzeźba ważna. To są w gruncie rzeczy bardzo ważne słowa, aż dziw, że tak późno sformułowane. Każdy z nas ma na swoim koncie kontakt z rzeźbą, którą naszedł od tyłu lub z boku i ten tył, czy bok tej rzeźby nigdy niczego nie przedstawiał. Albo przedstawiał od dupy strony i to dosłownie.

W rzeźbie to taka martwa strona dzieła sztuki, które jest umiejscowione w przestrzeni, ale tej przestrzeni nie wykorzystuje.

Dlatego ja widzę w tej pierwszej części spektaklu odniesienia do tych postulatów, które Kobro wygłaszała. Ja widzę w tym preludium osobliwy dialog z widzem na temat istoty sztuki tej nieszablonowej rzeźbiarki. Ona - za pośrednictwem aktorki - w straszliwie wygranym skupieniu, zwraca uwagę na każdy z elementów otoczenia, dlatego tych elementów nie musi być wiele, żeby nic nie odwracało uwagi od sedna. Kobro jest w tej części rzeźbą, ale rzeźbą przedstawioną z każdej możliwej strony, monumentem, choć bardzo kruchym monumentem – to trzeba dopowiedzieć, czymś takim wystawionym na żer naszych spojrzeń. Te spojrzenia zaglądają w każde miejsce i nie mogą przy tym stracić z oczu człowieka, nie może być tak, że z którejkolwiek innej strony Kobro przestaje być interesująca, że ma jakieś plecy nieciekawe lub jest fragmentaryczna w inny sposób. To jest celowo pozbawione innych znaczeń czy treści, ale reżyseria jest tu taka, że każde przesunięcie ciała aktorki w inną stronę, zwrócenie głowy, ruch dłoni, tworzą wciąż tę samą opowieść, zupełnie tak, jak każde podejście do rzeźby z innej niż dotychczas strony, powinno tę rzeźbę w pełni odkrywać, stanowić jej sedno.

Zupełnie inne rzeczy obserwuję w drugiej części spektaklu, tutaj jest może bardziej szablonowo, bo zrozumiale. I to nie jest zarzut, bynajmniej. Jestem przekonany, że jest to zabieg nieuchronny, że nie da się utrzymać na dłuższą metę skupienia z prologu opowieści, bo to skupienie, ta specyficzna  nadwrażliwość, one muszą być rozsadzone od wewnątrz. To się może wydarzyć na poziomie odbiorcy i wtedy widz traci zainteresowanie, zostanie przekroczona subtelna granica dzieląca jego uwagę od zaniechania, umysłowego zmęczenia, bo takie stany skupienia i hermetyczności są krótkotrwałe, są nieosiągalne na dłuższy dystans, one się po prostu gubią. Dlatego w tej części Kobro staje się przede wszystkim kobietą, gdzieś się wybiera, ma jakieś życie osobiste, ale nie to skupione wewnątrz niej, ale otwarte na drugiego człowieka, na rodzinę, przyjaciół, wrogów. To jest oczywiście utrzymane w zawieszeniu naszej niewiary, bo w dalszym ciągu mamy do czynienia z monodramem, tych osób fizycznie tu nie ma, ale one są, stają się, znaczeniowo. My się nie dowiadujemy o tych osobach z otoczenia jakiś fascynujących rzeczy, oni w naturalny sposób pozostają ograniczeni do pewnych figur stylistycznych, bo na coś innego w tym spektaklu nie ma miejsca i czasu, ale to już jest przełom. Pozostajemy w bardzo zamkniętym kręgu przeżyć tej kobiety, ale zaczynamy spostrzegać w jej przestrzeni pewne znaki, jakieś symbole, cienie innych osób, coś obcego się też wdziera do tego krystalicznego obrazu, z jakim mieliśmy do czynienia. I dopiero w tej części opowieść staje się spełniona, ona przestaje być figurą stylistyczna, czystym symbolem wyabstrahowanym z żywej tkanki. Nic nie zostaje zanegowane, te dwie części spektaklu na siebie wpływają i dopiero wyciągnięte wnioski z każdej z nich osobno, pozwalają na zrozumienie, na pełnię odczuć. To wszystko o czym wspominam, jest rozgrywane w szalenie prosty i teatralny sposób, Kobro ubiera kapelusz, przebiera się, bierze w dłoń koło od roweru, przegląda się w lustrze, to są drobne gesty i z nich jest budowany świat znaczeń, kosmos interakcji międzyludzkich, rozmowy, dyskusje, starcie poglądów, momenty rozpaczy, stany emocjonalne… W tym jest różnorodność, ale warstwa inscenizacyjna spektaklu zostaje zachowana, niczego się tutaj nie burzy, prędzej zaś się pewne rzeczy dobudowuje, w wielkim szacunku do dotychczas wypracowanych środków wyrazu.

W ten sposób każdy twórca osiągnąłby cel w swojej opowieści, dopiąłby swego opowiadając historię spełnioną znaczeniowo i artystycznie, tworząc na naszych oczach postać w pełnym tego słowa znaczeniu. Reżyser Patryk Pająk postępuje jednak inaczej i z tego powodu dopiero po trzeciej części można powiedzieć o ostatecznym kształcie przedstawienia, iż przekracza znane nam ramy opowiadania, a już na pewno skutecznie depcze rozmaite kanony i schematy, jakie kojarzymy z rozmaitych próby biograficznych podejmowanych w teatrze.

Trzecia odsłona spektaklu dopowiada do biografii Katarzyny Kobro rzecz z pozoru nieistotną, w moim zaś przekonaniu niesłychaną. Zbiegają się w niej bowiem doświadczenia osoby przedstawionej (Katarzyna Kobro) z bagażem przeżyć osoby przedstawiającej (Malwina Kajetańczyk). Inaczej mówiąc, dochodzi do symbiozy, a nawet wymieszania obu osobowości. Takie wymieszanie jest naturalnym skutkiem każdego poprawnie wystawionego spektaklu i nie byłoby o czym wspominać, ale tutaj dokonuje się ono na poziomie bardziej świadomym dla widza. Nie tylko postać sceniczna otrzymuje ciało i pewne pokłady wrażliwości aktorki, ale zostają one bohaterce spektaklu świadomie nadane. Kajetańczyk wprost ze sceny deklaruje: jestem tym i tym, odgrywam rolę i jest mnie w tej roli tyle i tyle procent. Świat przedstawiony ulega nagłemu rozpadowi i dekompozycji. Aktorka przełamuje bezpieczną granicę, ale nie dlatego, by się odcinać od roli, by wprowadzać jakieś osobiste uwagi, co w gruncie rzeczy byłoby płaskim chwytem i być może niczemu by nie służyło, ale w celu uzyskania ostatecznej prawdy na temat odgrywanej postaci. W tej części spektaklu dowiemy się, jakich środków użyli reżyser i aktorka w celu skonstruowania postaci. Dlaczego ich użyli. Oraz czy użyli ich słusznie (czy też istnieją nawet w nich samych spore wątpliwości co do zasadności tych działań). Wszystko to dzieje się na scenie bez szkody dla rozgrywającej się opowieści, temat główny spektaklu jest nadal kontynuowany. Dochodzi nawet do swoistych retrospekcji, aktorka znowu ubiera czapeczkę, w której widzieliśmy ja w pierwszej części spektaklu i odgrywa te same sceny w połączeniu z komentarzem odautorskim. Zwraca uwagę na pewne szczegóły, które wydawały się nam nieistotne, albo których wcale nie zauważyliśmy. Dokonuje swoistych zbliżeń. Detalizuje. Posługuje się w tym celu nawet lupą.

Jeśli do tej pory wydawało nam się, że wystarczająco zgłębiliśmy życie i twórczość Katarzyny Kobro – szybko decydujemy się na weryfikację tych osądów. Tym szybciej, iż dokonujemy tego z wielkim poczuciem zawstydzenia. Okazuje się bowiem, że nasze skupienie, o ile się na nie zdobyliśmy, było niewystarczające. Nasze przemyślenia, o ile myśleliśmy, były błędne. Nasza niewystarczająca uwaga i przereklamowana inteligencja zmuszają nas do bezustannej rewizji wszystkiego, co do tej pory zobaczyliśmy. Odkrywamy wraz z przewodniczką – aktorką, nowe obszary znajomych nam z dotychczasowego przebiegu akcji terytoriów. I tylko w ciszy, która nastaje po ostatnich słowach, w ciemności następującej po wygaszeniu ostatniego reflektora, zaczynamy się bać o to, czy aby twórcy powiedzieli nam rzeczywiście wszystko to, co sami na temat spektaklu wiedzieli. I czy w ogóle sami wiedzieli wszystko, co w nim umieścili.


Tekst szósty, Adaś Musilski, lat 3, Przedszkole Publiczne w Skorogoszczach

Najbardziej to mi się podobało jak ta pani miała takie duże oczy i zęby jak wilk co zjadł babcię Czerwonego Kaputurka.


Tekst siódmy, Antonina Cwadroń – Sękalska, emerytka, debiut literacki w zbiorze wierszy bożonarodzeniowych i wielkanocnych Łańcuckiego Stowarzyszenia Poetyckiego „Zadra” w 2015

Bryło!

Błędny wzrok zawisł w prze - strzeni

Otoczył ją. I niedostrzegalnie

Scalił. Się – z nią – w każdy z możliwych sposobów.

Przypatruję się. Tworzę.

Jestem nią również.

Kobietą.

Mam z tego powodu:

Prawa/brak praw

Dostaję:

Odrobinę (bólu)/Sporo (tego samego)

Kształtuję

Również siebie

Siebie przede wszystkim



Tekst ósmy, Kajetan Mroczek, Krystian Pociecha, uczniowie Technikum Mechanicznego w Kręgierzy

(KM) - Takie przedstawienia są pożyteczne z tego powodu, że się na nich uczymy piękna ojczystego języka oraz historii, takie rzeczy się wie ze szkoły i o tym każdy nauczyciel powie.

(KP) - Człowiek musi znać przeszłość z uwagi na to, by nie popełniać tych samych błędów, co jego rodzice i dziadkowie.

(KM) - Ja swoich dziadków nie znam, ale Krystian zna i sam może zaświadczyć, że chociaż są starsi to błądzą.

(KP) - To prawda, moi dziadkowie teraz wcale nie wychodzą z domu, bo ostatnim razem nie mogli trafić ze sklepu do domu, a to jest raptem ze dwieście metrów.

(KM) - Dwustu nie ma, nie przesadzaj.

(KP) - No więc sto pięćdziesiąt. Ale koledze oczywiście nie chodzi o takie błądzenie, tylko o takie, że się coś kiedyś zrobiło i z tego nie ma pożytku, i naszym zadaniem, jako reprezentantów młodego pokolenia jest sprawić, żeby albo ten pożytek był, albo po prostu pewnych rzeczy nie robić, albo je zrobić inaczej, czyli w inny sposób. Nie wiem czy to jest jasne, bo nie bardzo to rozumiem.

(KM) – Jasne. I dlatego jest ważne, żeby o pewnych sprawach wiedzieć. Bo na przykład się mówi, że mężczyzna powinien zrobić jakieś rzeczy, drzewo zasadzić na przykład. Co tam jeszcze było?

(KP) - Dziecko spłodzić.

(KM) - Właśnie, o dziecku było, i o domu też. Ale ja uważam…

(KP) - My uważamy.

(KM) – No więc obaj uważamy, że jak człowiek nie pójdzie do teatru to jest bardziej ubogi od tego, kto już w teatrze był.

(KP) - Dlatego poszliśmy, to był mój pomysł.

(KM) - Trochę twój a trochę mój też, bo się od razu zgodziłem. I teraz jak już byliśmy to wiemy co nieco.

(KP) - Wiemy, żeby tego już nigdy nie robić. Dziadek z babcią chodzili często do teatru, a mogli zrobić wiele rzeczy pożytecznych w tym czasie. Życie im upłynęło i teraz się tego nie odrobi. Jedyna nadzieja jest w nowych pokoleniach, tak uważam.

(KM) – Uważamy. Nasza pani to by się zdenerwowała, ale moim zdaniem piękno ojczystego języka to jest zwykła ściema, bo on w ogóle nie jest piękny, a co do historii, to jest internet i tam jest o tej historii o wiele więcej niż w przedstawieniach.

(KP) – I w TVP Historia tez jest sporo, ale ja tego nie oglądam.

(KM) - Ale laska co tam występowała to fajna była, nie powiem. 

(KP) – To inna sprawa.

eRKa, "Nocnik Teatralny" 
kwiecień 2017



 
kontakt :   Przemek Wiśniewski  ::  kreatury@interia.pl  ::  tel. 789 128 114