SPEKTAKLE

RECENZJE

PLAKATY
AKTORZY
WYSTAWY
VIDEO
IDEA
BLOG

 

HALMET William Shakespeare
Zapisane w twarzach

William Shakespeare
HAMLET


premiera - styczeń 2013

Rzecz o inscenizacji „Hamleta”, wykonanej przez teatr Fotografii.

Pewne rzeczy wydają się wynikać z Nieuniknionego. Jeżeli każda z dotychczasowych inscenizacji Teatru Fotografii spotyka się z zainteresowaniem i estymą odbiorcy, wkrótce stanie się jasne, iż kolejnym krokiem grupy musi być Krok Milowy. Na tapecie może znaleźć się Sofokles, ale lepiej się dzieje, gdy pojawi się tam Szekspir.

„Hamlet” Teatru Fotografii reklamowany jest jako superprodukcja. Istotnie, natłok charakterów, spojrzeń i grymasów twarzy może oszołomić. Jest bogato, lecz surowo. Przedziwna to superprodukcja. Pogrążona we wszystkich odcieniach czerni i bieli, unikająca zbędnych popisów na drugim lub trzecim planie, obywająca się bez wystawnej scenografii, popisów realizatorskich i wszelkiej ekwilibrystyki. Inscenizacja wykonana jest na zbliżeniach, bardzo intymnie, momentami szyderczo. Różnorodność wątków i postaci przypomina bezustannie, iż nie mamy do czynienia z kameralnym dramatem na dwie osoby w pralni. Spektakl jest konsekwentnie odarty ze wszystkiego, co przeszkadzać mogłoby w kontakcie z aktorem. Wszystko co zdołamy zauważyć: stonowanie koloru, i brak szerokich planów, przeczą wystawności, na jaką po cichutku mamy być może ochotę. Jeśli nie samą ochotę, może przynajmniej posiadamy jakieś ochocze oczekiwania.

Inscenizacja rozbija w pył tego rodzaju oczekiwania wyjątkowo konsekwentnie, dotyczy to w równym stopniu wspomnianej formy plastycznej, jak i warstwy muzycznej. Trzeba trafu, by w chwilach cierpliwego przeglądania fotografii zepsuło mi się radio, zupełnie nagle i jeszcze bardziej niespodziewanie. Ta drobnostka uświadomiła mi zaledwie, jak ważnym jest pewien stan napięcia i absolutnej ciszy, które powinny towarzyszyć tej w ryzykowny sposób udanej inscenizacji. Nic bowiem nie powinno odwracać naszej uwagi, wspomniana kameralność i oszczędność dotyczy każdego ze zmysłów. Jeśli jednak nie możecie powstrzymać się od podjadania podczas spektaklu, zadbajcie, proszę, o niesmaczne, najlepiej zaś mdłe jedzenie. Takie, które do niczego Was nie pobudzi. Od niczego Was nie odciągnie. Na nosie natomiast warto mieć klamerkę od prania.

Zastanawiałem się, w czym tkwi istota sukcesu tej przedziwnej superprodukcji. Powątpiewałem bowiem od samego początku, by mogło wystarczyć wyłącznie odwrócenie na nitce naszych oczekiwań i wyobrażeń. Nie wierzyłem, by istota spektaklu mogła tkwić w tym jednym, jedynym pomyśle inscenizacyjnym. To nigdy nie wystarcza. Zawsze, gdzieś tam, podskórne lub bezczelnie wystawione na pokaz, kryje się to coś niepokojącego. W większości wypadków nie wpadniemy na właściwy trop, tutaj jednak, przy wspominanej surowości, coś się powinno wydarzyć, rzucić w oczy. Coś powinno przedrzeć się przez czarno-białe twarze, często pełne obłędu, zastygłe, skupione nawet w chwilach wesołości. Wystarczy tylko lepiej się im przyjrzeć, jednej po drugiej. Po kolei, a gdy trzeba będzie, wciąż od nowa. Czy to aby nie nazbyt szalone? Ejże, dzisiaj z południa wieje.

Wytrwałość się opłaca, tak twórcom spektaklu stawiającego na brak efekciarstwa, jak i potencjalnemu widzowi, posiadającemu w nadwyżce odrobinę czasu. W galerii czerni, bieli i wszystkich ich odcieni, skrywa się pewna metoda, na pozór monotonna, lecz w istocie zmuszająca do wytężonej uwagi i kontemplacji. Idzie zaś o detal, ten dosłowny. O rzeczy skrywane w kącikach ust, wielkich lub przymrużonych oczach, nakryciach głowy. Inscenizacja, owa superprodukcja Teatru Fotografii, wydobywa kameralność szekspirowskiego dramatu. Przedstawia charaktery, zastępujące popisowe bijatyki, morderstwa, szydercze knowania i okrucieństwo władzy. Różnice między głównymi postaciami dramatu a tłem historii zostają konsekwentnie zacierane. Aktorskie gwiazdy zauważam w Damie Dworu w ten sam sposób, w jaki postrzegam wykonanie ról Hamleta, Gertrudy, Klaudiusza lub Ofelii.

Dlatego też nie zamierzam wymieniać jakże ciekawych ról głównych protagonistów dramatu. Nie tędy droga, powtarzam sobie. Niczym nie odbiegają od nich grabarze, jeden z drugim, marynarze, damy dworu, te wszystkie postaci, które ze zwykłym sobie lekceważeniem określamy mianem postaci drugo, lub trzecioplanowych. Nie przypadkiem spektakl oparty na arcydziele Williama Szekspira rezygnuje nawet z jakiejkolwiek próby zaakcentowania najsłynniejszego monologu teatralnego. Być, albo nie być? To nie u nas - wydają się mówić aktorzy teatru Fotografii - u nas się wyłącznie Jest. Każdy z osobna, tak wyrazisty, konkretny, niepowtarzalny, tworzy spektakl. Niby banalne: praca zespołowa? Naturalnie, ale bez kolokwialnych zwrotów w rodzaju: „w pozostałych rolach”, „i inni”. Istotą najnowszej produkcji Teatru Fotografii jest ów brak podzielenia wątków na ważne i mniej ważne, osób na role główne i statystów. Każda twarz ma tu do opowiedzenia swoją niecodzienną i niepowtarzalną historię. Wcale nie mniej ważną, niż perypetie duńskiego królewicza, udającego obłęd, by powalczyć z nienormalnością otoczenia. Posłowie, w dwóch odsłonach, drwiący i zastygnięci w powadze. Marynarze z obliczami ledwie skrywającymi niedawne grzeszki i doświadczenie w rozmaitych przygodach morskich. Przerażający i budzący litość Grabarze.  Panowie i Damy Dworu, nieco prywatni, a już teatralni. Postacie przewijają się, jeden po drugim, podobnie jak delikatny komizm spektaklu zmieszany jest z trwogą. Przez krótkie chwile wydobywają z siebie pewien rodzaj prywatności, nieodzowny w każdym istnieniu scenicznym, by potem odegrać ból i przerażenie. Kapitan okrętu, złowroga postać w przedziwnym, ironicznym nakryciu głowy. Fortynbras z Innego Świata, śmieszny i zadziwiony. Figlarny Poseł, dandys z efektem obcości wypisanym na twarzy. Nadto trupa teatralna, wymyślona dowcipnie- z rozwichrzonymi wąsami, oszczędnie, w teatralnym skrócie- z tekturowymi koronami, miejscami (kiedy trzeba) złowrogo, niepokojąco. Potem będą jeszcze Oficerowie, najprzedziwniejsi z dziwnych, zaskakujący, określeni w rzeczach, których się po oficerach nie spodziewamy, z kokardkami na łbach męskich i wyrazistych. Ksiądz, Dworzanie- galeria typów zróżnicowanych, momentami swojskich i przyjaznych; w innych chwilach gromada okrutników, którym Bóg jeden wie, co w głowach się kotłuje. Tutaj świadomie nie dojdzie do dokładniejszego opisu tego, co zwykliśmy określać mianem ról głównych. Duch ojca z przymkniętymi oczami, zagniewany i drapieżny Hamlet, wdowa z koralami, nieco łobuzerski Klaudiusz, tak radosna jak i wielce zadziwiona Ofelia, poczciwy w ów straszny sposób i niczego nie rozumiejący Poloniusz, Laertes, którego należy polubić. Nic więcej, ani słowa. Nic dokładniej. Właśnie dlatego, że spektakl się bez głównych postaci w jakiś sposób obywa. Właśnie dlatego, że nie są ani mniej, ani bardziej istotne od pozostałych.  Także dlatego, iż z pewnością inni napiszą o tych rolach bardziej dokładnie, z przejęciem.

To, co dla mnie istotne, zostało zapisane, wcześniej zaś odegrane na specyficznej scenie Teatru Fotografii. Niewiele można jeszcze dodać, zresztą te słowa, słowa, słowa, cóż mogą, mości książę?  

eRKa, „Nocnik Teatralny” 
luty 2014



 
kontakt :   Przemek Wiśniewski  ::  kreatury@interia.pl  ::  tel. 789 128 114