Teatr jest, spektakli nie ma
-
Ludzie pytają, gdzie i kiedy nasze sztuki będą grane. Ale
one istnieją tylko na zdjęciach na stronie internetowej -
mówi PRZEMEK WIŚNIEWSKI, twórca Teatru Fotografii, jedynego
takiego na świecie.
Ewa Mazgal: Co to jest
Teatr Fotografii?
Przemek Wiśniewski: To odpowiedź na obrazkową współczesność. Jest teatr, ale
spektakli nie ma. Są wirtualne.
To znaczy, że nigdy się
nie odbyły i nie odbędą?
- Tak. Choć aktorzy zostali
przygotowani, mają teatralny makijaż, stroje i fryzury lub
peruki. Pod zdjęciami jest tytuł sztuki, nazwisko autora
oraz recenzje.
Wie pan, jest to tak dopracowane, że ja się
zastanawiałam o co tu chodzi. Czy to nie jest jedyny taki
teatr na świecie?
- Podobno wszystko już było, ale ja
niczego podobnego do Teatru Fotografii nie znalazłem ani o
czymś takim nie słyszałem.
Czyli możemy powiedzieć,
że jest jedyny?
- W takiej formie może tak. Szukam ciągle ludzi, którzy
chcieliby pisać recenzje. Nie chodzi mi o krytyków
teatralnych. Jedna z autorek to doktorantka z Kopenhagi.
Znamy się, ale o spektaklach nie rozmawiamy. Ona pisze na
podstawie zdjęć. Ma całkowitą wolność.
To jasne, przecież pisze o
bycie intencjonalnym, który powstał w pana głowie. A czy
osoby, które występują w Teatrze Fotografii, mają coś do
powiedzenia podczas realizacji tych spektakli?
- Aktorzy są od grania.
Ale wystąpił u pana, na
przykład, Micia Bcjenko, wybitny fotograf, nie aktor.
- O tak, i bardzo się cieszę, że się zgodził. Zagrał w
"Emigrantach". Zresztą zdjęcia były robione u niego w domu
pod Dobrym Miastem.
Domyślam się, że sztukę
znał. Ale czy do roli się jakoś przygotował?
- Oczywiście. Obok niego wystąpił Rafał Mikułowski, artysta
plastyk. Obaj mają podobne życiorysy. Dzieciństwo i młodość
spędzili poza Polską, a osiedli tutaj. Ja ich w ogóle ze
sobą poznałem. Pasowali mi idealnie do "Emigrantów", choć
ich życiowa sytuacja jest odwróceniem historii w sztuce
Mrożka. Oni są reemigrantami. I tak staram się dobierać
aktorów. To nie są przypadkowi ludzie. Na przykład proponuję
wstąpienie razem małżeństwom. W"Małych zbrodniach
małżeńskich" Erika Emmanuela Schmitta zagrali Elwira i
Mateusz Iwaszczyszynowie.
Kto robi scenografie,
makijaże, kostiumy i fryzury w Teatrze Fotografii?
- Sami ustalamy, jak mają wyglądać. Stajemy naprzeciwko
siebie, malujemy się i korygujemy. Sama sesja zdjęciowa trwa
około godziny. Przygotowania znacznie dłużej.
Ile spektakli powstało?
- Na początku założyłem, że powstanie jeden, góra dwa
spektakle w miesiącu, więc przez rok powstało 17.
A na stronie napisał pan,
że działacie już 10 lat! Więc coś tu nie gra z liczbą
spektakli. Kolejna zmyłka?
- Dziesięciolecie wpisuje się w fikcję Teatru Fotografii i
ją pogłębia. Trzy dni temu aktor, który wystąpił w "Drugim
pokoju" Herberta, zadzwonił do mnie i powiedział, że ludzie
pytają go, kiedy będziemy to grali. A my takie telefony
dostajemy od roku. Pewna doktor socjologii, którą zapytałem,
czy nie napisałaby nam recenzji, odpowiedziała, że nie ma
czasu jeździć na te wszystkie spektakle.
Wcale się jej nie dziwię.
Zdjęcia są tak realne, że dopiero, gdy się przeczyta teksty
na stronie, wiadomo, że to fikcja. Z drugiej strony, wasza
inscenizacja jest tak dopracowana, że wygląda jak prawdziwy
spektakl.
- Właśnie, żyjemy w kulturze obrazkowej i nie umiemy czytać ze
zrozumieniem.
Czy ktoś się pana teatrem,
poza znajomymi, zainteresował?
- Pani się zainteresowała.
Ale ja nie mam galerii,
nie pracuję w piśmie krytyczno-artystycznym ani w muzeum.
- Ja specjalnie o zainteresowanie nie zabiegałem. Cały czas
uważałem, że tych spektakli jest jeszcze za mało, że jeszcze
musimy dopracować formę. Chcielibyśmy pójść dalej - żeby
było więcej recenzji, żeby były też trailery z sesji.
Ostatnio fotografowałem dwa słuchowiska w radiu. Pierwsze to
"Śledztwo" Stefana Themersona, które realizuje Marek
Markiewicz z Czystych Jak Łza. Oni już zadeklarowali, że
chcą wziąć udział w Teatrze Fotografii. Już mam na nich
pomysł. Sfotografowałem teraz słuchowisko "Morderczynie
polskie".
Ogromna jest siła pana
fotografii.
- Mój wujek, który jest artystą, jak je zobaczył,
powiedział, że jest to najlepsze, co zrobiłem dotychczas.
Ale zastanawiał się, jak Teatr Fotografii pokazać. I
doszliśmy do wniosku, że chyba najlepiej jednak w internecie.
Jest pan instruktorem
teatru alternatywnego, offo-wego... Jak go nazwać?
- Można też amatorskim, jak pani chce. Jest wiele
przedstawień amatorskich czy alternatywnych, z których
czerpie teatr zawodowy. Teraz teatru amatorskiego, w takim
sensie, jaki nadawało się temu pojęciu 10 lat temu, nie ma.
Jak to nie ma?!
- Bo żyjemy w Unii Europejskiej, a to świat projektów, które
zabijają sztukę. Zostały doprowadzone do absurdu. Ktoś
dostaje pieniądze, zbiera ekipę, ma pieniądze na
wynagrodzenia, odbywa się premiera i koniec. Nie gra się
więcej. Tymczasem spektakle zaczynają żyć dopiero po kilku,
kilkunastu przedstawieniach. Jerzy Stuhr w jednym z wywiadów
powiedział, że jemu rola "układa się" po sześćdziesiątym
przedstawieniu. Nam nie było dane zagrać aż tyle razy, ale
wiem, że po 10, może 15 spektaklach już dużo o nim wiem.
Żyjemy w dziwnych czasach. Weźmy choćby to, co się dzieje
wokół Teatru 8 Dnia, jednego z najważniejszych w swoim
nurcie. Być może jeszcze w tym miesiącu jego twórcy
postanowią wyemigrować z Polski, chyba że ktoś im
zaproponuje pomoc. A przecież artyści powinni być wolni od
wpływu władzy i pieniędzy.
Paradoksalnie wychodzi na
to, że w poprzednim systemie, wobec którego Teatr 8 Dnia był
bardzo krytyczny, jednocześnie był bardziej niezależny.
- Nie chciałbym, żeby tamte czasy wróciły, ale teraz też nie
jest najlepiej. Jest przymus ekonomiczny.
A tacy artyści niezależni
jak pan z czego żyją?
- Różnie. Potrafię fotografować, potrafię zbudować stronę
internetową. W swoim życiu byłem operatorem kamery w
telewizji publicznej i w telewizji niezależnej, zajmowałem
się reklamą.
Na etacie?
- Nie, chyba nigdy nie pracowałem na etacie, może poza domem
kultury, gdzie w obowiązkach miałem tylko prowadzenie teatru
Kreatury. Występowały w nim olsztynianki Marta i Agnieszka
Reimus-Knezevic. Robiliśmy Szopkę Teatralną w Dobrym Mieście
z aktorami Teatru Lalek.
Jaki jest Gorzów, z
którego pan pochodzi?
- Mniejszy od Olsztyna. Tu w dziedzinie kultury jest więcej
możliwości, jest dużo więcej życia artystycznego. W Gorzowie
jest filharmonia większa niż olsztyńska, teatr dramatyczny,
domy kultury i dwa wielkie centra handlowe, ale jeżeli
chodzi o imprezy kulturalne, to wybór jest niewielki. Tam
nie mógłbym fotografować słuchowisk, bo takie tam nie
powstają. Czy nie wystąpiłaby pani w Teatrze Fotografii?
Ja?! No pewnie! A w czym?
Chciałabym w "Hamlecie", "Makbecie" albo w "Dziadach".
- Proponuję "Wariata i zakonnicę" Witkacego. Chciałbym, żeby
w tej sztuce wystąpili dziennikarze.
rozmawiała Ewa Mazgal
Gazeta
Olsztyńska nr 291/14/15-12-13
 |