|
|
|
|
Witold Gombrowicz
ur. 1904 r. - zm. 1969 r.
Jeden z
najwybitniejszych
pisarzy
polskich
XX wieku -
awangardowy
prozaik,
dramaturg
i
eseista.
Potomek
starej
rodziny
szlacheckiej.
Studia
prawnicze
w
Uniwersytecie
Warszawskim,
filozoficzne
i
ekonomiczne
w
Paryżu.
Przez
krótki
czas
aplikant
w sądach
warszawskich.
Następnie
poświęcił
się
wyłącznie
pracy
literackiej.
W
sierpniu
1939
roku
wyjechał
do
Argentyny,
gdzie
zastała
go
wojna. Z
początku
pracował
dorywczo,
później
w latach 1947-1953
w Banku
Polskim
w Buenos
Aires.
Stronił
na ogół
od
polskiej
emigracji,
z którą
się nie
rozumiał
i nie
mógł
zdobyć
jej
uznania.
1963
stypendium
w
Berlinie,
po czym
1964
roku zamieszkał
pod
Paryżem
i
wreszcie
w Vence
na
południu
Francji,
gdzie
zmarł.
|
|
|
|
|
„Zbrodnia z premedytacją” jest już bardziej
skomplikowana. Syn wcale nie zamordował ojca.
Ojca w ogóle nikt nie zamordował. Syn dusi trupa
dopiero wtedy, gdy sędzia śledczy doprowadza go
do szału. Sędzia zgrywa się przez cały czas, a
rodzina także częściowo się zgrywa. Nie trzeba
przerażać się nadto demonizmem sędziego i syna,
gdyż nowela ma raczej charakter intelektualny.
Szło o pokazanie dwuznaczności uczucia i tego,
jak sztuczna i fałszywa sytuacja dobywa z ludzi
rzeczy okropne, o których im się nie śniło. (PS.
Rodzina rzeczywiście kochała ojca, a wszyscy
pozamykali się na klucz z podświadomego strachu
i wstydu przed śmiercią, której zbliżanie się
przeczuwali. Bardzo trudno objaśniać, gdy się
nie wie, co właściwie może być niejasne.
Witold Gombrowicz |
|
|
|
|
Opowiadanie
Zbrodnia z premedytacją
zostało napisane w 1928
roku, podobnie jak
Biesiada u
hrabiny Kotłubaj i
Dziewictwo.
Tekst został opublikowany po
raz pierwszy w 1933 r., w
zbiorze
Pamiętnik z okresu
dojrzewania w
wydawnictwie Rój w
Warszawie. Podobnie jak inne
teksty z tego zbioru,
opowiadanie zostało włączone
do poprawionego i
rozszerzonego tomu
Bakakaj,
który został opublikowany w
1957 roku przez krakowskie
Wydawnictwo Literackie.
|
|
|
|
|
|
Opowiadanie to, parodia kryminału obrazująca
mit Edypa, jest relacją ze śledztwa w
sprawie nieistniejącej zbrodni. Pokazuje ono
fascynację Gombrowicza literaturą popularną
i jego niezwykłą zdolność operowania z
humorem i ironią formami nawet najbardziej
konwencjonalnymi. |
|
|
|
|
"...Trzęsę się w miejskim palcie, szczękam
zębami, patrzę na plecy furmana i myślę -
tak nadstawiać pleców! Tak wiecznie, często
w bezludnej okolicy, być odwróconym plecami
i zdanym na wszelki kaprys siedzących z
tyłu!
Wreszcie zajeżdżamy przed drewniany dwór
wiejski - ciemno, tylko na pierwszym piętrze
świeci się okno. Stukam do drzwi -
zamknięte, stukam mocniej - nic, cisza.
Opadają mię psy podwórzowe i muszę
rejterować na brykę. Z kolei zaczyna dobijać
się mój woźnica.
- Niezbyt gościnnie - myślę.
Na koniec otwierają się drzwi i ukazuje się
wysoki, wątłej postawy mężczyzna, około
trzydziestki, z blond wąsikiem, z lampą w
dłoni.
- A co to? - pyta, jakby zbudzony ze snu,
podnosząc lampę.
- Czy państwo nie odebrali mojej depeszy?
Jestem H.
- H.? Jaki H.? - wpatruje się we mnie. -
Niech pan jedzie z Bogiem - mówi nagle z
cicha, jakby dojrzał jakiś znak szczególny -
oczy jego uciekają w bok, ręka silniej
zaciska się koło lampy. - Z Bogiem, z
Bogiem, panie! Niech Bóg prowadzi!..." |
|
|
|
|
|
"...- Pan pewnie bardzo niezadowolony z
powodu... tej chybionej podróży - rzekła naraz
pani K. - Jakim tonem?! Tonem obrazy, tonem
królowej, której zaniedbano złożyć trzeciego
pokłonu - jakby jedzenie kotletów stanowić miało
crimen laesae maiestatis!
- Kotlety wieprzowe w domu państwa są doskonałe!
- odparłem w złości, gdyż mimo woli robiło mi
się coraz bardziej ordynarnie, głupio i
nieswojo.
- Kotlety - kotlety...
- Antoś jeszcze nic nie powiedział, mamo -
wyrwało się naraz cichej jak trusia, nieśmiałej
Cecylii.
- Jak to - nie powiedział?
Jak to - nie powiedziałeś?
„Jeszcze” nie powiedziałeś?
- Po co to, mamo?..." |
|
|
|
|
|
"...- Mąż mój - rzekła sucho, zwracając się do
mnie - umarł dzisiejszej nocy. - Co?!... Więc
umarł? Więc dlatego! Przerwałem jedzenie,
odłożyłem nóż i widelec - połknąłem prędko
kąsek, który miałem w ustach. - Jak to? Jeszcze
wczoraj odbierał telegram na stacji! Spojrzałem
na nich: wszyscy troje - czekali, skromnie i
poważnie, ale - czekali, z twarzami surowymi,
zamkniętymi, z zaciśniętymi ustami; czekają
sztywno - na cóż oni czekają? Ach, prawda,
przecież trzeba złożyć kondolencję!
Było to tak niespodziewane, że w pierwszej
chwili zupełnie straciłem kontenans. Zmieszany,
podniosłem się z krzesła i wybełkotałem
niewyraźnie coś jak: - Bardzo mi przykro...
Bardzo... Przepraszam. - Zamilkłem, ale oni
jeszcze nic na to, jeszcze im było za mało: ze
wzrokiem opuszczonym, z twarzami nieruchomymi, w
strojach zaniedbanych, on - nie ogolony, one -
nie uczesane, o brudnych paznokciach, stali, nic
nie mówiąc..." |
|
|
|
|
"...- Jeżeli już mowa o śmierci wewnętrznej,
sercowej - rozmyślałem - to przyznać trzeba, że
ten stary dom jak żaden inny do tego się nadaje.
Ściśle mówiąc, nie ma tu może nic wyraźnie
obciążającego - wszelako... - pociągnąłem nosem
- wszelako jest popłoch, a w atmosferze jest
jakiś odór, odór swoisty - odór z kategorii
tych, które można znieść, gdy są własne,
podobnie jak odór potu - odór, który określiłbym
jako odór czułości rodzinnej... Wciąż wąchając,
notowałem pewne szczególiki, które, acz drobne,
nie wydawały się zupełnie bez znaczenia. I tak -
wypłowiałe, pożółkłe firanki - ręcznie haftowane
poduszki - obfitość fotografii i portretów -
oparcia wygniecione plecami wielu pokoleń... a
oprócz tego przerwany list na białym liniowanym
papierze - kawałek masła na nożu w salonie na
oknie - szklanka z lekarstwem na komodzie -
niebieska wstążka za piecem - pajęczyna, dużo
szaf - stare zapachy... Wszystko to składało się
na atmosferę szczególnej pieczołowitości,
wielkiej serdeczności - serce na każdym kroku
znajdowało tu pokarm dla siebie, tak, serce
mogło używać na starym maśle, firankach,
wstążce, zapachach (a chleb ponosi -
zauważyłem). A także trzeba było uznać, że dom
był wyjątkowo „wewnętrzny”, która to
wewnętrzność uwidoczniała się głównie w wacie
okiennej, i wyszczerbionym spodku, z zeschłym,
jeszcze z lata, plasterkiem trucizny na
muchy..." |
|
|
|
|
"...- Piękny państwo mają dom - rzekłem. -
Niesłychanie zacisznie tu, serdecznie - dom co
się zowie rodzinny - ciepły... Przypominają mi
się czasy dzieciństwa - przypomina się matka,
matka w szlafroku, obgryzione paznokcie, brak
chusteczki do nosa...
- Dom? Dom - naturalnie...
Myszy są. Ale ja nie o tym. Matka mówiła mi -
podobno pan... to jest...
- Na myszy znam doskonały środek - Ratopex.
- A, muszę koniecznie zabrać się energiczniej do
nich - energiczniej, dużo energiczniej...
Podobno pan był dziś rano u... ojca... to jest
raczej, przepraszam - u ciała...
- Byłem.
- A! - I...?
- I? Co - i?
- A tak, znalazłem - zdechłego karalucha.
- Zdechłych karaluchów też jest dużo, to jest -
karaluchów samych... chciałem powiedzieć,
karaluchów niezdechłych.
- Pan bardzo kochał ojca? - zapytałem, biorąc ze
stołu album z widokami Krakowa?
Pytanie to zaskoczyło go wyraźnie. Nie, nie był
na nie przygotowany, pochylił głowę, spojrzał w
bok, przełknął ślinę i - wymówił półgębkiem z
niewypowiedzianym przymusem, ze wstrętem prawie:
- Dosyć..." |
|
|
|
|
"...Przypuśćmy, że Sąd zapyta: - Pan twierdzi,
że zmarły został zamordowany? Na jakiej
podstawie?
Odpowiem: - Gdyż rodzina jego, proszę Sądu, żona
jego i dzieci, a zwłaszcza syn, zachowują się
dwuznacznie, zachowują się tak, jakby go
zamordowali - to rzecz niewątpliwa.
- Dobrze - lecz jakimże sposobem mógł zostać
zamordowany, skoro nie jest zamordowany, skoro z
pełną oczywistością wynika z ekspertyzy
sądowo-lekarskiej, że umarł po prostu w ataku
sercowym?
A wówczas wstanie adwokat, ten płatny krętacz, i
w długiej mowie, powiewając rękawami togi,
pocznie udowadniać, że jest to nieporozumienie,
mające źródło w mym niskim sposobie myślenia, że
ja pomieszałem zbrodnię i żałobę, albowiem to,
co wziąłem za wyraz nieczystego sumienia, jest
tylko wyrazem trwożliwości uczucia, które ucieka
i kurczy się przed zimnym dotknięciem obcego. I
znów powróci nieznośny, uprzykrzony refren -
jakimże cudem został zamordowany, skoro wcale
nie jest zamordowany? Skoro na ciele nie znać
najmniejszych nawet śladów uduszenia?..." |
|
|
|
|
"...-
Pańskie zachowanie... a
ostatnio - te słowa...
Słowem - co to ma znaczyć?!
Albo niech pan wyjedzie... i
to natychmiast!... albo
niech pan powie! To szantaż!
- wybuchnął.
- Nareszcie pan zapytał -
rzekłem. - Późno! A i to
pyta pan bardzo ogólnikowo.
Co mam właściwie powiedzieć?
Dobrze jednak - proszę:
ojciec pański został...
- Co? Co został?
- Został uduszony.
- Uduszony. Dobrze. Uduszony
- żachnął się z jakąś dziwną
satysfakcją..."
|
|
|
|
|
|
"...- Pan się cieszy?
- Cieszę się.
Przeczekałem chwilę, po czym rzekłem: -
Czy miał pan jeszcze jakie pytanie?
Wybuchnął: - Ale przecież nikt nie
słyszał krzyków ani hałasu!
- Po pierwsze, w sąsiedztwie spały
jedynie matka pańska i siostra, które
szczelnie zamknęły drzwi na noc. Po
wtóre, zbrodniarz mógł od razu zadławić
ofiarę, która...
- Dobrze, dobrze - szepnął - dobrze.
Zaraz. Jeszcze jedno. Jeszcze to: kto
zdaniem pana... kogo pan o czyn ten...
- Podejrzewa - nieprawdaż?
Kogo podejrzewam? Jak pan sądzi - czy,
według pana, do domu tak szczelnie
zamykanego, strzeżonego przez stróża i
przez czujne psy, mógłby się dostać w
nocy ktoś z zewnątrz? Pan powie zapewne,
że psy usnęły wraz ze stróżem, a przez
zapomnienie pozostawiono otworem
wejściowe drzwi? Co? Fatalny zbieg
okoliczności?..."
|
|
|
|
|
|
"...- Nie wiem, nie wiem -
odparł zdumiony, trąc czoło. -
Teraz dopiero zaczynam rozumieć
- że może spodziewaliśmy się
czegoś - może czekaliśmy na coś
- może przeczuwaliśmy i - ze
strachu, ze wstydu - wybuchnął
naraz brutalnie - każdy u siebie
na klucz... gdyż chcieliśmy,
żeby ojciec - żeby ojciec - sam
się z tym załatwił!
- Ach, więc przeczuwając, że
śmierć się zbliża,
pozamykaliście się na klucz
przed tą nadchodzącą śmiercią?
Więc jednak - czekaliście na to
morderstwo?
- Myśmy czekali?
- Tak. Lecz w takim razie któż
go zamordował? Bo jest
zamordowany, a wyście tylko
czekali, a nikt obcy nie mógł
się dostać żadną miarą.
Milczał.
- Ależ kiedy ja rzeczywiście
byłem w swoim pokoju - zamknięty
- szepnął, gnąc się pod ciężarem
nieodpartej logiki. - To jakaś
pomyłka.
- Lecz w takim razie któż go
zamordował? - rzekłem
pracowicie. - Któż go
zamordował?
Zamyślił się - jakby czynił
okropny rachunek sumienia - był
blady, nieruchomy, ze wzrokiem
wycofanym w głąb pod
opuszczonymi prawie
powiekami..."
|
|
|
|
|
"...To powiedziawszy, dałem nura
przez uchylone drzwi i co sił
popędziłem korytarzem. Wpadłem
do pokoju, gdzie leżał umarły, i
ukryłem się w szafie - i z pewną
ufnością, choć i ze strachem,
oczekiwałem. Czarno było, ciasno
i duszno, a spodnie nieboszczyka
trącały mię w policzek. Czekałem
długo, zacząłem już wątpić,
myślałem, że nic nie nastąpi i
że zostałem podle wystrychnięty
na dudka, że mię oszukali! Wtem
cicho otworzyły się drzwi i ktoś
wsunął się ostrożnie - po czym
doszedł mię odgłos okropny,
łóżko trzeszczało jak szalone, w
doskonałej ciszy, ex post
załatwiano wszystkie
formalności! Po czym kroki
oddaliły się, jak przyszły.
Kiedy po długiej godzinie drżący
i spotniały wydostałem się z
szafy, gwałt i przemoc panowały
wśród pomieszanej pościeli,
ciało rzucone było na ukos przez
zmiętą poduszkę, a na szyi
zmarłego widniały wyraźne
odciski wszystkich dziesięciu
palców. Lekarze-eksperci
krzywili się wprawdzie na te
odciski, mówili, że coś z tym
nie jest tak, jak być powinno -
jednakże odciski te, łącznie z
wyraźnym przyznaniem się
zbrodniarza na rozprawie, uznane
zostały za dostateczną
podstawę."
|
|
|
|
|