B o r i s  V i a n

KROPELKI

Recital w wykonaniu Justyny Streichsbier
 


Reżyseria: Marek Damian
Scenografia: Monika Sonsnakowska
Muzyka: Weronika Ziarko i Kamil Gwóźdź

Premiera: czerwiec 2015
Boris Vian

(ur. 10 marca 1920 w Ville-d'Avray, zm. 23 czerwca 1959 w Paryżu) – francuski pisarz, poeta i tłumacz, muzyk, aktor i scenarzysta. Publikował także pod pseudonimem Vernon Sullivan.

Jedna z najbarwniejszych postaci powojennego Paryża. Z wykształcenia inżynier (ukończył prestiżową École Centrale Paris), znany i ceniony do dziś dzięki swym dokonaniom artystycznym[potrzebny przypis]. Vian grał na trąbce w zespołach jazzowych, komponował piosenki, występował w filmach, tłumaczył z języka angielskiego (w tym kryminały Raymonda Chandlera), ale sławę zdobył dzięki swym utworom prozatorskim.

Pierwsze powieści – Awantura w Stogach i Piana złudzeń – opublikował pod własnym nazwiskiem w 1947 roku. Napisany w 1946 czarny kryminał Napluję na wasze groby został wydany pod pseudonimem Vernon Sullivan (w pierwszym wydaniu Vian figurował jedynie jako tłumacz, autorem książki rzekomo miał być nieznany we Francji amerykański pisarz). Książka wywołała obyczajowy skandal – pisarz został oskarżony o pornografię i niemoralność, a sprawa skończyła się przed sądem. Vian napisał jeszcze kilka powieści, oraz dramatów, niektóre z nich zostały opublikowane dopiero po śmierci pisarza w 1959. W swoich utworach Vian chętnie posługiwał się absurdem i czarnym humorem. Jego teksty są pełne surrealistycznych scen oraz błyskotliwych gier słownych. Za najlepszą powieść w dorobku Viana uchodzi Piana złudzeń, subtelnie napisana historia tragicznie zakończonej miłości i nie tracąca przy tym typowej dla Viana drapieżności.
Boris Vian zmarł 23 czerwca 1959 roku na atak serca w Paryżu w kinie „Marbeuf” podczas przedpremierowego pokazu filmu Michel Gasta na podstawie Napluję na wasze groby.

 

Chcę żyć w kształcie ości
Na błękitnym talerzu
Chcę życia w kształcie tego czegoś
Do głębi całkowitego
Chcę życia w kształcie piasku
Leżącego w dłoniach
W kształcie świeżego pieczywa lub dzbanu
Zużytego kapcia
Chcę życia na kształt przyśpiewki
W kształcie kominiarza albo gałęzi bzu
W kształcie ziemi pełnej kamyków
Fryzjera-dzikusa bądź szalonego puchu
Chcę życia w twoim kształcie
I je mam, ale to mi wciąż nie wystarcza
Nigdy nie jestem zadowolony

Na czternaste urodziny
Poprosiłem o siostrę w moim wieku
Przybyła w białym koszyku
Z różą przy staniku
Rozwiązałem kokardę z jedwabnej wstążki
Która trzymała ją w niewoli
I dałem dziesięć sous posłańcowi.
Miała oczy jak czyste rubiny
Usta niczym sos tatarski
Oko z kości udowej, postawność klaczy
Zachwycająca.

Uwielbiam ładne dziewczyny
Biorę je w ramiona
Wdycham, dotykam
Ściskam i używam

Byłem szczęśliwy mając siostrę
Ale żałowałem dziesięciu sous.

 

Syrena to z reguły blond bydlę
Wybiera sobie miejscówkę w uczęszczanym morzu
I wyleguje się na głazie
Czatując na zadufanych żeglarzy
Z powodów czysto pozaakwatycznych.

Syrena wydziera się jak opętana
Przede wszystkim by zwrócić uwagę mężczyzn
Choć tak naprawdę chce udowodnić
Że nie należy do ryb pospolitych.

Kompleks niższości nie hamuje jej zalotów
Do wielkich owłosionych kapitanów.

Niestety Syrena ma pecha
Gdyż od czasów pana Dufrenne'a
Wiadomo że wśród marynarzy
Panują (często) złe obyczaje.

Posiadanie dziecka z psem
Zakłada niezwykły zmysł obserwacji
I pogłębioną znajomość czynnika RH.

Poprzez intensywny trening
Polowanie na królika, zabawę w nie-mogę-cię-obwąchać
I wyścig za kością
Można osiągnąć
Inteligentny poziom niezbędny do zdrowego
I wzajemnego zrozumienia.

W krajach gdzie brakuje kobiet
lub gdzie są zakorkowane
(co wychodzi na jedno i to samo)
Dobry pies wart jest więcej niż masturbacja.


Umrę na raka krzyża
A nastąpi to w nieznośny wieczór
Jasny ciepły wonny i zmysłowy
Umrę wskutek rozkładu
Pewnych mało znanych komórek
Umrę bo nogi mi wyżre
Szczur olbrzym co wynurzy się z nory olbrzymiej
Umrę od stu ciosów noża
Niebo spadnie mi na głowę
Niebo tłucze się jak gruba szyba.
Umrę bo ostry głos
Uszy przeszyje
Umrę od ran
Zadanych mi o piątej nad ranem
Przez morderców łysych i niesprawnych.
Umrę nawet nie zauważywszy
Że umieram, umrę
Zasypany tysiącem kłębów waty
Zatopiony w smarze,
Stratowany przez  obojętne zwierzęta
I przez zwierzęta pojętne.

Umrę nago lub w czerwone płótno spowity
Lub zaszyty w wór żyletek pełny
Umrę chyba wcale się nie przejąwszy
Z wypolerowanymi paznokciami u nóg
I z dłońmi pełnymi łez
Pełnymi łez
Umrę kiedy w słońcu wściekłym
Zedrą mi z oczu powieki
Kiedy ktoś mi do uszu powoli
Złośliwości naszepcze
Umrę widząc torturowane dzieci
I mężczyzn zdziwionych i bladych
Umrę stoczony żywcem
Przez robaki, umrę pod kaskadą wodospadu
Ze związanymi rękami
Umrę w płomieniach najsmutniejszego pożaru
Umrę trochę, bardzo,
Bez pasji ale z zainteresowaniem.
A kiedy Umrę wszystko się skończy
Umrę.